Na przestrzeni lat spotkałem się z wieloma nieporozumieniami, mitami czy różnicami w postrzeganiu pewnych kwestii związanych z wypalaniem węzłów karmicznych. Chciałbym więc wyjaśnić kilka kluczowych kwestii i przedstawić swój punkt widzenia oraz to, z czego on się bierze :)

Z wypalaniem węzłów karmicznych mam do czynienia od początku tej metody w Polsce, gdy kilkanaście lat temu (to były okolice 2010 czy 2011 roku) zaczął ją stosować nieżyjący już Leszek Żądło. Pamiętam ten efekt „wow”, gdy po dziesiątkach sesji regresingu pierwszy raz doświadczyłem zabiegu wypalania – ile nowej przestrzeni w energii, ile uświadomień, jak wiele się układało jeszcze przez kolejne tygodnie po sesji. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie jedna z pierwszych sesji, gdy Leszek wypalił mi węzeł na gardle i nagle odblokowało mi się mówienie. Wcześniej miałem bardzo duży stres, który sprawiał, że przy ludziach strasznie plątał mi się język i ciężko było mi formować dłuższe wypowiedzi tak, żeby to brzmiało jakoś składnie. Po tej sesji (oczywiście też poprzedzonej pracą nad sobą, zabieg sam w sobie też cudów nie uczyni bez odpowiedniego podkładu) nagle poczułem taką swobodę na gardle, że po raz pierwszy w życiu zacząłem nawijać w grupie ludzi, nie brzmiąc jak potłuczony i czując swobodę mówienia, jakiej nigdy wcześniej nie czułem. Od tamtego czasu z cichego chłopca, który się w ogóle nie odzywa, zacząłem stawać się osobą, która potrafi dużo i swobodnie mówić. To się oczywiście jeszcze stopniowo poprawiało na przestrzeni lat, ale pamiętam ten szok, gdy doświadczyłem czegoś, co wcześniej wydawało mi się kompletnie poza moim zasięgiem.

To był moment, w którym poczułem, że ta metoda jest naprawdę świetna i chcę z niej regularnie korzystać. Kilka miesięcy później przyszło zaś pierwsze doświadczenie, które pokazało moje ujawniające się predyspozycje do wypalania węzłów. Podczas jednej z sesji (nie miałem wtedy warunków do rozmowy, więc zabieg był bez kontaktu, ze zdjęcia) czułem bardzo silny opór przez cały zabieg. A jako, że zależało mi udanej sesji, szczególnie że wtedy 200zł za godzinę (to było w czasach gdy pensja minimalna wynosiła ok 1200zł) dla biednego studenta to był majątek, no to zacząłem skupiać się na uwalnianiu tej energii i wpuszczaniu światła zgodnie z tym, co spontanicznie mi się rozwijało podczas mojej samodzielnej pracy z emocjami i obciążeniami. No i w końcu poczułem ulgę i swobodny przepływ energii. Na koniec sesji napisał do mnie zdziwiony Leszek, który nie wiedział co się wydarzyło, mówiąc mi, że nie mógł się przebić, a w pewnym momencie po prostu poleciała fala światła i wszystko wypaliła. Wtedy dowiedziałem się, że nieświadomie sam sobie wypaliłem węzeł karmiczny :D

Zanim jednak zacząłem pracować z ludźmi, minęło jeszcze wiele lat, ponieważ miałem silne przekonanie, że zanim wezmę odpowiedzialność za wpływ na innych ludzi, muszę przepracować przynajmniej najbardziej podstawowe kwestie, aby nikomu nie zaszkodzić, nie wspominając już o przełamywaniu własnych oporów i ograniczeń. W końcu jednak nastąpił ten moment gotowości i mimo, że nieco wątpiłem w siebie, zweryfikowałem się jeszcze u Leszka i dostałem feedback, że nie mam co czekać, tylko działać :) No i tak mija już 8 lat pracy z ludźmi, podczas których wiele się nauczyłem i wciąż się uczę :)

No dobrze, po tym jak nakreśliłem tło dla moich doświadczeń z metodą, pora przejść do kwestii, które chciałem wyjaśnić:

Pierwsza rzecz to przekonanie, że węzły karmiczne to bardzo specyficzny rodzaj obciążeń i dotyczy tylko niewielkiego wycinka naszych wzorców.

Nie jest to w pełni prawdą, ponieważ węzeł jest niczym innym jak silnym splątaniem sprzecznych ze sobą intencji, a takie sprzeczności są czymś niezwykle powszechnym. Czemu? Ponieważ każda negatywna, nienaturalna, sztuczna intencja będzie stać w opozycji do naszej boskiej natury, która zawsze choć w minimalnym stopniu będzie nas ciągnąć w stronę miłości. A to oznacza, że praktycznie zawsze dochodzi do wewnętrznego konfliktu, gdzie jedna część nastawiona jest na realizowanie negatywnego programu, a inna ciągnie w stronę tego, co jest dla nas dobre i naturalne. To zaś oznacza, że każdy negatywny program, który był podtrzymywany przez dłuższy czas (np. kilka lat lub setki wcieleń) tworzy w nas taką węzłową sprzeczność. Tutaj oczywiście możemy dyskutować o tym na ile silne splątanie to musi być, abyśmy mówili o powstaniu węzła karmicznego (nie każda sprzeczność jest na tyle silna i złożona, aby tworzyć węzeł), ale dla mnie to nie ma większego znaczenia. Skoro sama metoda działa świetnie na rozplątywanie takich sprzeczności, to jaka to różnica czy wypalamy węzeł czy coś co jest ledwie zalążkiem pod potencjalny węzeł?

Osobiście doszedłem do wniosku, że ograniczanie tej metody tylko do pracy jedynie z w pełni rozwiniętymi węzłami jest całkowicie nieuzasadnione, ponieważ to jest naprawdę uniwersalny zabieg, który pozwala sobie radzić z wszelkiego rodzaju splątaniami i sprzecznościami intencji, niezależnie od skali i nasilenia. Skoro można sobie poradzić z czymś tak silnym jak mocno splątany węzeł, to tym bardziej z obciążeniami, które są we wcześniejszych fazach splątania i nie zaszły jeszcze tak daleko.

Kolejna kwestia, którą chciałbym poruszyć to przekonanie, że zanim dojdzie do zabiegu to węzeł musi być gotowy do wypalenia.

Spotykałem się z takimi twierdzenia od osób, które miały okazje pracować z węzłami u innych osób. Nie chcę wnikać w to, kto, co i dlaczego robi, bo to sprawa tych osób i mają prawo do własnego podejścia. Ja jednak mam takie zdanie na ten temat, że praca z wypalaniem węzłów to w głównej mierze praca z klientem, który na starcie NIE JEST gotowy do wypalenia, a moim zadaniem jest wesprzeć go w tym, aby do tej gotowości dojść. Przecież dojście do tej gotowości to jest 90% całej pracy z tematem, a samo wypalenie czegoś, co już jest dojrzałe i gotowe, to praktycznie formalność. Od klienta oczekuję jedynie gotowości i otwartości do szczerej pracy nad sobą, a nie bycia na konkretnym etapie pracy z danym tematem. W końcu nawet jeśli klient jest kompletnie zamknięty i nie gotowy na uzdrowienie danej kwestii, ale świadomie chce z nią coś zrobić (po coś przychodzi na sesje) to możemy popracować nad budowaniem otwartości i gotowości, a przecież właśnie to jest najtrudniejsze i to właśnie tu potrzeba nam najwięcej pomocy z zewnątrz.

Po za tym jest kwestia tego, że te wszystkie nasze intencje, wzorce, emocje i mechanizmy to jest OGROMNA plątanina, gdzie prawie wszystko jest połączone mniej lub bardziej ze wszystkim innym. Węzły to nie są takie „cosie”, które sobie swobodnie fruwają i można je wypalać jeden po drugim, niezależnie od siebie. Jeśli ktoś uważa, że każda sesja wypalania węzłów jest równa wypalonemu węzłowi to nie ma pojęcia o czym mówi. Zdecydowana większość tej pracy to jest rozplątywanie supłów, które są połączone z innymi supłami, które są połączone z jeszcze innymi supłami, itd. Wyobraźcie sobie tysiące poplątanych nitek, których nie da się przeciąć ani rozerwać – można je tylko rozplątać. Są miejsca mniej lub bardziej splątane, a każda z tych nitek jest splątana przynajmniej z kilkunastoma innymi, zaś niektóre z nich połączone są z setkami innych. No i teraz to czy my w całym bałaganie niektóre z miejsc nazwiemy węzłem karmicznym (lub krzyżem, czyli miejscem splątania kilku węzłów) to jest kwestia czysto umowna. Tu nie ma jasnego rozdzielenia, po prostu punktowo może być tak duże splątanie, że aż się prosi o nadanie mu własnej nazwy, ale to jest kwestia subiektywnej oceny.

To, że powiemy o tym, że węzeł został wypalony to znowu jest kwestia mocno subiektywna. Zazwyczaj tak powiemy, gdy uda się dane zaplątanie rozsupłać na tyle, że pojawia się duża swoboda i robi się pewien porządek, ale to nie jest też tak, że każda z nich nitek została w pełni wyprostowana na tym odcinku – jakieś pomniejsze i poboczne zaplątania, łączące z innymi, większymi zazwyczaj jeszcze pozostają. To nigdy nie jest zero-jedynkowa robota, a znowu subiektywne odczucie gdy udało się rozplątać pewien odcinek plątaniny i coś się mocno poluzowało i pouwalniało, ale jednak dalej to wszystko jest połączone z innymi plątaninami.

No i tu dochodzimy do sedna, dlaczego zazwyczaj nie da się wypalić danego węzła na jeden raz. Każdy kto rozplątywał dłuższy sznur lampek choinkowych, wie że nie osiągnie się celu, jeśli skupimy się tylko na jednym punkcie. Musimy stopniowo rozplątywać sznur tam gdzie się da, na różnych odcinkach, a potem wracamy do wcześniejszych miejsc, które wcześniej były nie do ruszenia, ale się poluzowały dzięki działaniom na pozostałych odcinkach. Z wypalaniem węzłów jest tak samo, praktycznie nigdy nie wypalimy całego węzła bez wcześniejszej, również częściowej, pracy z innymi węzłami. Do niektórych węzłów trzeba się przebijać nawet latami i to jest jak najbardziej normalna i zdrowa część procesu.

Spora część zabiegów to jedynie odcinkowe poluzowywanie, a jedynie raz na jakiś czas mamy punkty przełomowe, gdy dochodzimy do większego rozplątania (wtedy najczęściej mówimy o wypaleniu węzła) i klient odczuwa skokowy postęp w danej kwestii.

To jest też rzecz, która sprawia, że tak wiele osób dochodzi do punktu w swojej pracy nad sobą, gdzie czuje, że nie może ruszyć dalej. Po prostu gdy wszystko jest połączone ze wszystkim, to kwestią czasu jest to, aż kolejnym splątaniem do rozwiązania, blokującym dalszy postęp będzie ten temat od którego zawsze najbardziej uciekaliśmy. Po prostu prędzej czy później będziemy musieli być gotowi do zajęcia się każdą kwestią wymagającą uwagi, a nie tylko tymi, które nas świadomie interesują. No, ale pewnie właśnie dlatego istnieje też popyt na takie punktowe podchodzenie do sprawy, gdzie się niby wypala tylko to, co klienta interesuje i nie tyka niczego innego :)

Pamiętajcie więc, że wyznacznikiem sensownych sesji powinno być to, jaki realny postęp dzięki nim osiągacie, a nie czyjeś deklaracje, że się coś wypaliło bądź nie.

PS. Zdjęcie dla uproszczonego zwizualizowania sobie jak to wszystko wygląda. Mamy obszary mniej splątane, gdzie przebija się więcej światła i ciemniejsze, gdzie splątanie jest większe. Moim zadaniem przy zabiegu wypalania węzłów jest skupianie uwagi na obszarach najciemniejszych i luzowaniu ich na tyle, aby światło mogło dotrzeć. Jednak jak łatwo się domyślić, nie da osiągnąć pełnego efektu skupiając się tylko na jednym miejscu. W dłuższej perspektywie trzeba skakać po różnych miejscach i STOPNIOWO rozplątywać. Inaczej się po prostu nie da.

Mam nadzieje, że moje dzisiejsze wywody wyjaśniły wam różne wątpliwości i pomogły zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi :)

Komentarze są zamknięte.