Nie raz bywa tak, że coś się kończy nie po to, abyśmy cierpieli, ale po to, aby zrobić miejsce na coś znacznie lepszego :)

Łatwo jest zwątpić i wpaść w panikę, gdy nie wiemy jeszcze co się dzieje, dlaczego to się dzieje i co to oznacza. Szczególnie, że nie każda zmiana przychodzi stopniowo i łagodnie. Czasami, gdy tkwimy w czymś zbyt mocno, zabetonowani po same uszy, musi dokonać się gwałtowniejsze zjawisko. Takie, którego impet będzie na tyle duży, aby rozkruszyć beton i wyrwać nas ze skostniałej struktury.

W pierwszej chwili to zawsze będzie ogromny szok. To, co znane, to, co dawało poczucie stabilności i bezpieczeństwa, nasz mały, bezpieczny świat – po prostu znika. Przez krótki moment zostajemy z niczym, zawieszeni w przerażającej pustce. Doświadczamy bólu utraty, ponieważ umiera ta część nas, która zbudowana była wokół starego świata, którego już nie ma. Zostajemy sami, nadzy i bezbronni wobec nieodwracalnych zmian w naszym życiu. Im więcej mamy zasobów wewnętrznych (np. miłości do siebie) i zewnętrznych (przede wszystkim bliskich relacji) tym łatwiej będzie się nam pozbierać do kupy i ruszyć dalej.

To jest niezwykle ważny etap, ponieważ potrzebujemy dać sobie szansę na ruszenie dalej ze swoim życiem, aby mogła zrobić się przestrzeń na NOWE. Utykając w niekończącym się żalu i smutku będziemy tylko to sobie niepotrzebnie sabotować. Oczywiście tu nie chodzi o to, aby dusić w sobie emocje i nie pozwalać sobie na żałobę. Ona jest ważna i potrzebna, ale nie powinniśmy poświęcać jej zbyt wiele czasu. Czas leczy rany, a przekierowanie uwagi na bliskie relacje i pozytywne doświadczenia znacznie przyspiesza wychodzenie z bólu. Nadmiar tkwienia w swoich emocjach z kolei jest tylko niepotrzebną torturą, która rozdrapuje rany i wydłuża cały proces.

Im bardziej nasza uwaga przekieruje się z przeszłości na przyszłość, tym więcej będzie przestrzeni na to, aby wszechświat mógł nas obdarzać czymś nowym. A tak się składa, że jeśli pracujemy nad sobą i z biegiem czasu stajemy się coraz bardziej dojrzali i świadomi, to te nowe z reguły jest wyższej jakości niż stare.

Czasami zmiany są tak niespodziewane i gwałtowne, że możemy w pierwszym szoku podważać ich sens i logikę. Czasami możemy podważać siebie i swoją wartość. Ja przyznam, że przez chwilę zacząłem wątpić w to, czy na pewno jest wszystko w porządku ze mną i czy może za bardzo się nie oszukiwałem z pewnymi rzeczami. Wydawało mi się przez pewien moment, że to co mnie spotkało jest okrutnym i niepotrzebnym ciosem. Na szczęście dość szybko zaczęło się okazywać, że to wszystko jest częścią znacznie szerszego planu, zawierającego wręcz cudowne i niesamowite kreacje, które cały czas się ujawniają i odsłaniają coraz więcej dobrego. Z poczucia, że spotkało mnie coś okropnego, doszedłem do punktu, w którym czuję, że spotkała mnie najlepsza rzecz, jaka mogła mi się teraz przytrafić. Tak niesamowita i cudowna, że nadal trochę nie wierzę, że to jest możliwie, a jednak dzieje się! Odkrywam siebie na nowo, odpadają stare, skostniałe skorupy, doświadczam małych i dużych cudów. Wydawało mi się, że przez te niemal już 17 lat pracy nad sobą wiele widziałem i doświadczyłem, ale te nowe doświadczenia… to jest zupełnie inny poziom. Dla takich cudów pozwoliłbym sobie rozbić moje życie na kawałki jeszcze z 10 razy, choć oczywiście raczej wolałbym tego uniknąć :D

Jedną z największych zmian jest też to, że chyba po raz pierwszy w życiu nie realizuję tak bardzo MOJEGO planu, a przyjmuję Boski Plan. To był duży szok i podświadomość dalej jeszcze się trochę boi tej utraty kontroli, ale na tym etapie jestem zdecydowany, aby dać się porwać i pozwolić sobie na to, aby życie mnie w końcu trochę rozpieściło, zamiast znowu wyszarpywać kawałek po kawałku trochę dobrego od świata :)

Dzieją się naprawdę dobre rzeczy :) Nie wiem gdzie dokładnie mnie to wszystko zaprowadzi i jaki będzie przebieg różnego rodzaju zmian, ale już nie chce niczego sztywno planować i kontrolować. Daję się porwać, bo już jest BARDZO przyjemnie :)

Z miłością, Wasz Łukasz :)

Komentarze są zamknięte.