Czasami w rozmowie z klientami, słyszę od nich, że „praca, którą wykonuje jest pewnie mocno wyczerpująca psychicznie, gdy ciągle słucham o cudzych problemach”. W rzeczywistości nie jest tak nawet w najmniejszym stopniu. Jest to kwestia odpowiedniego nastawienia, które sobie omówimy, jako że temat jest przydatny dla każdego. W końcu nie tylko do terapeutów przychodzą ludzie ze swoimi trudnymi emocjami i sprawami życiowymi. Praktycznie każdy z nas od czasu do czasu staje się powiernikiem trudnych emocji kogoś z rodziny, przyjaciół/znajomych, partnera czy nawet sąsiada lub pani z poczekalni u lekarza.

Dla mnie wykonywanie zabiegów duchowych jest tylko na tyle wyczerpujące, na ile wyczerpuje utrzymywanie wysokiej koncentracji przez dłuższy czas – czyli kilka godzin mogę tak pociągnąć, potem umysł woła, że wolałby jakiś odmóżdżający relaks :D Nie ma dla mnie znaczenia z jakim trudnymi, przykrymi i traumatycznymi emocjami przyszedł do mnie klient – to w żaden sposób nie wpływa na „ciężkość” zabiegu. Jak już, to raczej opór i nieprzytomność są tymi czynnikami, które sprawiają, że zabieg jest bardziej wyczerpujący, zarówno dla mnie, jak i dla klienta ;)

Zaś same emocje, to tylko emocje. Czuję współczucie, gdy ktoś opowiada mi o swoich ciężkich doświadczeniach, ale to nie jest takie „katolickie” współczucie pokroju w stylu „będę dźwigał z tobą ten krzyż”. Oj, nie – cały czas mam świadomość, że to nie są moje emocje ani moje problemy, więc w żadnym stopniu mnie to nie obciąża ani nie psuje mi humoru. W końcu mi się tutaj nic nie dzieje, więc czemu miałbym się gorzej czuć?

Dużo ludzi myśli, że dostrajając się do cudzego nieszczęścia, stają się bardziej empatyczni i stają się w ten sposób „towarzyszami niedoli”, dzięki czemu tej drugiej osobie będzie raźniej. Nie jest to w ogóle prawdą, a jest wręcz na odwrót – wzmacnia to tylko ugruntowanie w negatywnych emocjach i niemocy. Osoba cierpiąca nie potrzebuje drugiego cierpiętnika do kompletu, ale wsparcia od kogoś, kto jest poza tym wszystkim i kto z tej przestrzeni zewnętrznej może wyciągnąć pomocną dłoń.

Dlatego jedyne do czego się dostrajam w trakcie zabiegów to Boskie uczucia i to właśnie z ich poziomu cały czas działam z emocjami i problemami klientów. Kiedy więc klient opowiada mi tym, że nikt go nie kocha, ja nie dzielę jego bólu samotności, ale dostrajam się do energii miłości i właśnie tą miłością próbuje rozpuścić jego ból. To są piękne procesy, szczególnie, gdy coś tam się rozpuszcza, układa, uświadamia, więc jak miało by mnie to męczyć? Wręcz przeciwnie, czasami od tego dostrajania się mam pozytywnego kopa i czuje się wręcz lepiej niż przed sesją :)

Jeśli jesteś w sytuacji, gdy chcesz komuś pomóc i w ramach tej pomocy „eksplorujesz” cudze emocje i wyobrażenia razem z tą osobą – nie musisz się dostrajać do niskich energii, aby je zrozumieć. Jeśli wejdziesz bezpośrednio w nie, to wręcz zawężysz nimi swoją świadomość – dostroisz się np. do cudzego lęku, poczujesz jaki jest beznadziejny i paraliżujący, i tyle. Nie będziesz wiedział co dalej z tym zrobić – nie pozostaje więc nic innego jak rzucić jakimś frazesem na pocieszenie i iść dalej :) Gdy przyjrzysz się jednak temu samemu lękowi z poziomu dostrojenia do Boskiej mocy i bezpieczeństwa, zaczniesz zauważać ogrom możliwości, jakie są poza tym lękiem, zobaczysz szerszą perspektywę, a co za tym idzie – odkryjesz rozwiązania.

Takie podejście jest bardzo ważne, szczególnie, że warto je wdrożyć również w ramach eksplorowania własnego wnętrza :)

Oczywiście nie każdy i nie w każdej sytuacji jest w stanie dostroić się do Boskich uczuć na tyle, aby coś sensownego z tego wyszło. Najważniejsze jest jednak to, aby nie brać na siebie cudzego bólu, ani odpowiedzialności za to, żeby cokolwiek z nim zrobić. To, co zawsze mamy w zasięgu to, a co już jest bardzo ważne, to fakt, że możemy dla drugiej osoby po prostu być. Sama akceptująca, wspierająca i nieoceniająca obecność to już dużo. Tu poprzez wsparcie mam na myśli niekoniecznie zaraz znajdowanie cudownych rozwiązań, ale już samą postawę pełną życzliwości i dobrego życzenia. Zawsze możemy się też podzielić tym co już mamy urzeczywistnione np. pokładami spokoju czy luzu w sobie, pozytywnie zarażając kogoś naszym podejściem :)

To co jest kluczowe w stworzeniu przestrzeni możliwie najlepszej pod nasze możliwości to przede wszystkim danie sobie luzu i poczucia, że ja nie jestem niczyim wybawcą i nie muszę absolutnie nic osiągnąć w swoim wsparciu. Wtedy się nie spinamy i nie robimy na siłę niczego, co by przekroczyło granice drugiej osoby. Mając luz możemy się skupić na sercu i działać przede wszystkim z wyczuciem, a to właśnie brak wyczucia jest chyba najczęstszą przyczyną różnego rodzaju katastrof w próbach pomagania innym.

Warto mądrze podchodzić do cudzych emocji i problemów – mając odpowiednie nastawienie, ani nie musimy się ich bać, ani nie musimy się nimi obciążać. W ten sposób jest lżej nie tylko nam, ale również osobom, którym być może w jakimś stopniu ulżymy swoim zdrowym podejściem :)

Komentarze są zamknięte.