Temat bogactwa materialnego w duchowości od zawsze wzbudzał dużo emocji i powodował sporo zamieszania. Przez większość systemów duchowych (szczególnie tych popularniejszych) został mocno spłycony. Stwierdzono, że skoro gonienie za dobrami materialnymi powoduje za dużo emocji i przesłania duchowe wartości (co jest częściowo słusznym wnioskiem), to najlepiej po prostu zakazywać i zniechęcać – szczególnie, gdy wierzy się, że materia jest całkowicie oderwana od ducha. Jednak ascetyczne podejście dla większości duchowych adeptów było zgubne – budowało mnóstwo konfliktów wewnętrznych, frustrację czy poczucie niezaspokojenia, a to wszystko tylko prowadziło do kolejnych wypaczeń, w których zatracał się pierwotny sens całej praktyki.

Dla dusz mocno angażujących się w duchowość przez wiele wcieleń, ulgę przynosiły nowe praktyki jak modna ostatnimi czasy, zachodnia ezoteryka w duchu new age. Cóż to za wspaniała zmiana klimatu: „możesz wszystko!” – obiecują duchowe nauki. Po setkach czy tysiącach lat wiecznych zakazów, nakazów, walki z pokusami, odmawiania sobie, kary i pokuty oraz wielu innych męczących aspektów ascetycznego rozwoju, nagle można to wszystko puścić w cholerę i zacząć kreować bez ograniczeń.

I co trzeba przyznać – to jest duża zmiana na plus i na pewno coś znacznie lepszego, niż skrajny ascetyzm. Zawsze jednak musi być jakieś „ale” :)

Bardzo łatwo jest się zachłysnąć tym wszystkim. Im bardziej karmicznie „wygłodziliśmy” naszą duszę, tym większa może się w nas obudzić żarłoczność. W pogoni za wyafirmowywaniem kolejnych sukcesów łatwo jest zatracić cały sens duchowości.

Osobiście uważam, że w pierwszej kolejności powinno się zadbać o zaspokojenie podstawowych potrzeb i tych realnie ważnych pragnień (nie nakręconych przez ego). Dla mnie takim podstawowym pragnieniem, które teoretycznie nie jest do niczego konieczne, ale dla mnie było czymś nie do odpuszczenia, było spełnienie w związku partnerskim. Poświęciłem wiele lat życia na pracę nad sobą, aby się w ogóle na to otworzyć (co samo w sobie przy okazji pozwoliło zbudować ważne fundamenty pod dalszą pracę), a potem kolejne lata na dalszą autopsychoterapię, która pozwoliła mi zadbać o odpowiednią jakość tej relacji (i mojej samooceny). I to był zdecydowanie dobry cel, ponieważ nie tylko dał mi zaspokojenie ważnego dla mnie pragnienia, ale jednocześnie realizacja tego wznosiła mnie duchowo i niejako „zmuszała” mnie do wykonania pewnej pracy nad sobą, która i tak była mi potrzebna na duchowej drodze.

Kolejną kluczową dla mnie sprawą były podstawowe warunki życia – praca na pełen etat przy czymś, czego się nie lubi i to za psie pieniądze – to było jak tortura. Znów więc przez jakiś odcinek życia priorytetem było osiągnięcie kolejnego materialnego celu – otwarcie się na pracę zgodną ze mną. I kiedy to się udało, poczułem ogromną ulgę – w końcu moje życie z grubsza było przyjemne, komfortowe, wolne od przymusu robienia czegokolwiek co by mnie unieszczęśliwiało. Został mi jeszcze jeden cel typowo materialny, nieco większy, ale już na szczęście też realizowany z dużo większym luzem psychicznym – własne mieszkanie. Jest to coś, co ma dać mi dodatkową stabilność w życiu, bo jednak jak się ma psa, dwie działalności zarejestrowane na dany adres i co nieco dobytku, to niespodziewane przeprowadzki nie są zbyt komfortowe, a takie rzeczy zdarzają się przy zwyczajnym wynajmie :)

I co dalej? Realizacja marzenia o mieszkaniu zbliża się dużymi krokami i teoretycznie mógłbym planować kolejne, jeszcze większe cele. Teoretycznie mógłbym gonić za coraz większym bogactwem, otwierać się na coraz więcej i więcej. W praktyce jednak jest wręcz przeciwnie – im bardziej mam zaspokojone podstawowe potrzeby, tym chętniej korzystam z pojawiającego się luzu i przestrzeni, nie po to, aby gonić za kolejnymi króliczkami, ale żeby zatapiać się w swoim wnętrzu i zwyczajnie delektować się życiem. A im więcej medytuje i żyje sobie spokojnie, powoli, na luzie – tym bardziej czuję, że jest mi dobrze z tym, co już mam. Mimo, że wcale aż tak dużo to też nie mam (z materialnego punktu widzenia) :D

To nie znaczy oczywiście, że zamierzam popadać w stagnacje – że już po nic nie sięgnę i niczego nie będę chciał. Różnica jest jednak taka, że nie będę musiał za tym gonić, ani się od tego uzależniać, co daje mnóstwo wolności i luzu. Wiecie, fajnie sobie polecieć na jakąś Teneryfę czy innego tego typu miejsce, ale to nie jest przecież tak, że robiąc sobie niskobudżetowe wakacje w kraju nie można doświadczyć tej samej ilości szczęścia i spełnienia. W końcu szczęście jest we mnie – nie leży w piasku, na plaży jakiejś egzotycznej wyspy :)

Piszę o tym wszystkim, ponieważ łatwo jest się pogubić w dzisiejszych czasach. Ambitni rozwojowcy, którzy idą w kierunku skrajnego nastawienia na realizację celów materialnych, często zostają duchowymi naganiaczami, bo z tego jest często dobra i szybka kasa, jak się ma odpowiednią charyzmę :) Stąd też wysyp duchowego fast-fooda, czyli usług nastawionych ma masowego klienta, produkowanych taśmowo jak najmniejszym kosztem. A co sprzedają naganiacze?

Przede wszystkim marzenia.

Metoda jest prosta. Najpierw trzeba wylansować siebie, najlepiej wrzucając dużo zdjęć pokazujących swoje wspaniałe życie, a potem wystarczy puścić w obieg obietnicę: „kup mój kurs, to będziesz mieć to samo co i ja”. Taki Facebook aż się ugina od tych wszystkich zdjęć z egzotycznych wakacji, cudownych przygód, radosnych uśmiechów, kochających się związków, itp. itd. A taki przypadkowy człowiek myśli sobie „kurczę, wszyscy mają życie jak w bajce, tylko ja jestem takim przegrywem życiowym”. Chyba nie muszę wyjaśniać, że to co widzimy w mediach społecznościowych jest z reguły tylko wybranym, tym lepszym wycinkiem czyjegoś życia, a czasami wręcz nawet przerysowaną czy zakłamaną manipulacją?

Witamy w kapitalizmie, gdzie najpierw tworzy się sztuczną potrzebę, a potem sprzedaje ci się jej zaspokojenie. Tymczasem smutna prawda jest taka, że gdyby wszyscy ludzie teraz otwierali się na takie nieskrępowane zaspokajanie tych wszystkich mniej istotnych potrzeb, to jeszcze szybciej byśmy wykończyli naszą biedną planetę.

Tak, latajmy wszyscy masowo samolotami na kilka wycieczek w roku, kupujmy pół szafy ciuchów co sezon, wymieniajmy telefon co rok, tylko po to, aby się lansować. W końcu zasoby naturalne są nie skończone, a Ziemia wchłonie każdą ilość zanieczyszczeń… Najsmutniejsze jest chyba to, że ci wszyscy ludzie, którzy nadużywają zasobów naszej planety, zaciągając ogromny kredyt, który będziemy spłacać przez wiele kolejnych wcieleń – uważają, że są bardziej spełnieni, lepsi, bogatsi od osób żyjących skromnie. Ci, którzy nie wpisują się w trendy kapitalistycznego sukcesu uznawani są w dodatku często za osoby przegrane, zaniedbane czy gorsze – no bo jak można ubierać się w coś, co już od dawna nie jest modne? :D

Wielu ludzi nawet wierzy w to, że im większą ktoś ma otwartość na korzystanie z materialnego bogactwa, tym bardziej jest urzeczywistniony. Zapraszam więc na darshany do baronów narkotykowych – ci to pławią się w takich luksusach, że muszą być niemal oświeceni :D

Kończąc moje wywody, powiem tak – realizujcie się w zgodzie ze sobą, ale pamiętajcie o opamiętaniu. Weryfikujcie swoje pragnienia i nie ulegajcie fast-foodowym wizjom duchowego sukcesu. Nie zapominajcie o co naprawdę chodzi w rozwoju duchowym i co realnie jest tutaj najważniejsze :) No i jak zawsze – polecam pamiętać o złotym środku we wszystkim. Musi być równowaga między zaspokojeniem, a odpuszczeniem, a także w przejawianiu wolności od i do bogactwa.

Komentarze są zamknięte.