Widzę, że ludzie są ogólnie ciekawi jak to jest z tymi duchowymi zabiegami – jak to się robi i czy samemu też je można wykonywać, więc stwierdziłem, że popełnię krótki wpis, który wyjaśni kilka wątpliwości i częstych nieporozumień :)

No więc tak, do wykonywania duchowych zabiegów nie trzeba być żadnym wybrańcem bożym czy innym dzieckiem przeznaczenia – wystarczą jedynie naturalne predyspozycje, które z kolei wynikają głównie z naszych przeszłych doświadczeń i wyborów, indywidualnych preferencji, potrzeb i tego typu rzeczy. Jedni ludzie mają super zdolności manualne, inni świetnie sobie radzą z kontaktami międzyludzkimi, a jeszcze inni dobrze gotują albo wypalają węzły karmiczne :) Zazwyczaj tych predyspozycji mamy cały pakiet i nieraz część z nich jest uśpiona, więc możemy nawet nie wiedzieć, że mamy do czegoś potencjał. Może też być tak, że kompletnie się do czegoś nie nadajemy ale z przeróżnych powodów uparliśmy się, żeby w to brnąć – to się raczej nie kończy dobrze, dlatego zawsze warto zbadać swoje intencje do tematu. Intencja typu „nie mam lepszego pomysłu na siebie, wkurza mnie moja obecna praca, a to się wydaje fajne, łatwe i dochodowe” – nie jest zbyt dobrą intencją :)

Niestety mam wrażenie, że ostatnimi czasy na fali mody na duchowe praktyki, dużo osób pakuje się to właśnie z intencjami tego typu jak powyższa. A jako, że rośnie popyt, to za tym idzie też podaż – wyrastają więc jak grzyby po deszczu weekendowe kursy, gdzie w dwa dni można dostać piękny dyplom za sam udział. Nie trzeba nawet specjalnie słuchać czy angażować się w zajęcia – klient zapłacił, przyszedł – to dyplom się należy :) A czego można się w weekend nauczyć? No cóż, z reguły czegoś prostego, więc jeśli chodzi konkretnie o zabiegi duchowe, to zazwyczaj takie osoby uczą się sztuki wizualizacji, która jest też bardzo fajną praktyką duchową, ale niewiele ma wspólnego z pracą w energiach. Wyobrażanie sobie, że coś robimy nie koniecznie sprawia, że realnie to się dzieje.

I tu bardzo ważna uwaga – wizualizacja to nie jest jeszcze praca z energetyką, emocjami i psychiką klienta. Tak, może to nawet uzdrowić ból głowy czy inną pomniejszą sprawę, ale nie ma nic wspólnego z przepracowywaniem całej ludzkiej złożoności. Z tego też wynika jedno, ogromne nieszczęście – jeśli ktoś myśli, że jest duchowym uzdrowicielem, ponieważ opanował sztukę wizualizacji, to za tym też idzie niestety nieświadome wciskanie kitu klientom. Taka osoba bowiem fantazjuje sobie na poziomie astralnym lub mentalnym, przyjmuje wszystko co wpadnie jej do umysłu i sprzedaje klientom jako prawdę objawioną. Jeśli nie ma się doświadczenia w pracy z energią, to łatwo uwierzyć, że to właśnie tak ma wyglądać, dlatego to najczęściej nie jest zła wola tych „uzdrowicieli”, ale zwyczajna nieświadomość i brak doświadczenia w pracy nad sobą. W praktyce się też okazuje, że właśnie osoby, które prawie w ogóle nie pracowały nad swoimi podstawowymi tematami, właśnie się na to łapią – a łapią się, właśnie z powodu tego, że nie dały sobie czasu na porządne zajęcie się sobą w pierwszej kolejności.

Osobiście uważam, że nie powinno się na siłę dążyć do bycia uzdrowicielem – to powinno wypływać samo jak efekt dojrzałości i gotowości dzięki własnej praktyce. Może być tak, że ktoś w tym życiu rozwinie pewne talenty przy okazji pracy nad sobą albo tak, że podczas tej praktyki ujawnią się i przejawią karmiczne talenty z poprzednich wcieleń.

Dla mnie taka podstawa pracy duchowej z ludzką psychiką i emocjami, to przede wszystkim umiejętność poruszania się na wszystkich płaszczyznach – energetycznej, astralnej, mentalnej oraz wyższych, duchowych. Chodzi o umiejętność widzenia bądź czucia energii, emocji, myśli, obciążeń, itp. a także odnoszenie tego do doskonałej, Boskiej sfery. To jest także widzenie mechanizmów przyczynowo-skutkowych, dostrzeganie tych wszystkich skomplikowanych i złożonych zależności między emocjami, myślami, psychiką, ciałem fizycznym, itd. No i wreszcie to jest umiejętność dostrojenia się do Boskiej sfery i czerpania z niej, ponieważ w duchowym zabiegu to właśnie z tego poziomu działamy, uzdrawiamy, inspirujemy.

To, co mówię podczas zabiegów moim klientom to w sporej części jest to, co płynie do mnie z tej Boskiej sfery. To nie jest moja osobista mądrość, choć od siebie zawsze też coś dodam :) Czyste światło z którym działam i które wpuszczam w miejsce blokad i obciążeń, to nie jest moja osobista energia, ale coś co płynie bezpośrednio od Boga. Ja głównie jestem pośrednikiem między Bogiem, a podświadomością klienta, która sama z siebie byłaby na coś zbyt zblokowana i potrzebuje pomocy, zachęty czy prowadzenia w danym procesie. A jeśli ta podświadomość ma współpracować, to też trzeba mieć w sobie życzliwość, cierpliwość, wyrozumiałość, akceptacje, luz i wiele innych cech, które sam wypracowywałem sobie pracując nad relacją ze sobą – po to, aby pokochać siebie, zamiast sobie ciągle dowalać. No właśnie, ta praca nad sobą była głównym źródłem rozwinięcia moich talentów – chciałem do siebie dotrzeć, zrozumieć siebie, zobaczyć i poczuć co tam siedzi, uzdrowić to, itp. itd. Pomagając sobie uczyłem się więc jak radzić sobie z tą całą złożonością istnienia, a później mogłem to przenieść na grunt pracy z drugim człowiekiem.

A tymczasem niektórzy stwierdzają, że wystarczy umiejętność zwizualizowania sobie jak coś robią z energią i już. Niektórzy też mają rozwinięte pojedyncze umiejętności np. jasnowidzenia i wtedy też człowiek potrafi przedwcześnie wystartować. A przecież samo widzenie choć przydatne i może być pomocne – nie znaczy jeszcze, że idzie za tym umiejętność praktycznego poruszania się w energiach, wypalania światłem czy nawet tak prozaicznych aspektów jak właściwe nastawienie do klienta, żeby go wesprzeć, a nie straumatyzować.

Dojście do tego wymaga całych lat pracy, w tym życiu albo w poprzednich, jeśli miałeś to szczęście już ją wykonać. Nie wyobrażam, sobie, żeby dało się to zrobić szybko i po łebkach, tak aby miało to jakikolwiek sens. I o ile uważam, że jakieś kursy uczące tego wszystkiego i dające właściwy kierunek w samodzielnej pracy są ok, to sprzedawanie dyplomów sugerujących, że ktoś może uzdrawiać po weekendowej obecności – jest dla mnie obrzydliwym skokiem na kasę i sprzedawaniem ludziom ich niespełnionych marzeń. A obrzydliwe jest to podwójnie, ponieważ to nie jest oszukiwanie tylko osoby, która myśli, że uzdrawia innych, ale także jej potencjalnych klientów, którzy widzą dyplom i myślą że to coś znaczy.

Mnie samemu już po 3-4 latach pracy wydawało się, że mógłbym pracować z innymi. W praktyce doszło do tego dopiero po 8 latach i uważam, że dla mnie to był właściwy czas. Bo choć już wcześniej przejawiałem pewne predyspozycje, to jednak pewne kluczowe obszary były niedostatecznie rozwinięte i niedojrzałe. Teraz oczywiście wciąż się uczę i dalej doskonale swoje umiejętności, bo to jest ciągły proces.

Nie chce się stawiać w roli osoby, która narzuca co to znaczy być dobrym uzdrowicielem i jakie warunki trzeba spełnić(szczególnie że jest to też dość niejednoznaczne), ale jeśli się zastanowicie nad tym co opisałem – z pewnością zauważycie, że jednak wymaga to pewnych solidnych podstaw, których nie sposób przerobić na szybkiego, jeśli się ich wcześniej nie miało. Ja akurat osobiście zaczynałem w tym życiu z niższego poziomu i miałem więcej do przerobienia niż choćby moja partnerka, ale takie osoby z lepszą karmą w temacie jak ona, to są wyjątki, a nie reguła :) A najgorzej jak ktoś nie chce zaakceptować miejsca w którym się realnie znajduje i szuka dróg na skróty…

No i na koniec dodałbym jedną tylko rzecz – nie myśl o byciu uzdrowicielem, dopóki nie będziesz zadowolony i dumny ze sukcesów w pracy ze sobą. Nie chodzi o to, żeby zaraz być jedną nogą w oświeceniu, ale żeby mieć to poczucie, że jednak człowiek potrafi się sobą zająć i coś realnie sensownego osiągnąć.

Komentarze są zamknięte.