To, że zazdrość nie jest zbyt dobrą emocją wie chyba każdy. Chociaż w sumie jak się zastanowić to jednak nie do końca, to nie raz zdarzało mi się słyszeć, że partnerzy w związku powinni okazywać zazdrość jako dowód na ich emocjonalne zaangażowanie w relacje. :D

Pomińmy jednak takie przypadki. Dziś chciałbym się skupić na nieco mniej oczywistych aspektach zazdrości.

To odczucie potrafi siać prawdziwe spustoszenie w naszym życiu, ponieważ nakręca cały szereg wyobrażeń i nas w nich skutecznie betonuje. Sama zazdrość to nic innego jak mieszanina pomniejszych emocji bazujących na tym, że ktoś ma coś, czego my nie mamy i nie możemy mieć. Te emocje to najczęściej poczucie niemocy, bezsilności, silnej niesprawiedliwości, czasami rozpaczy i żalu. A to wszystko w ciężkostrawnym sosie frustracji. Zazdrość jest trudnym problemem dla wielu osób, których dotyka, ponieważ tu nie chodzi o pojedynczą emocję, ale cały ich szereg.

U osób silnie potłumionych zazdrość przybiera czasami skrajne, wręcz psychopatyczne formy i potrafi prowadzić do bardzo toksycznych zachowań. W takich przypadkach potrzebna jest konkretna terapia koncentrująca się do dotarciu do tych stłumionych emocji i przepracowaniu ich.

Zazdrość prowadzi też w cięższych przypadkach do samonakręcającego się mechanizmu – załóżmy, że ktoś ma związek z cudowną osobą, a dla nas taka relacja wydaje się nieosiągalna. W przypływie emocji rodzi się odczucie zazdrości, które zaczyna nas z czasem coraz bardziej męczyć. Po dłuższym okresie nakręcania się w zazdrości na tą samą osobę, już nie czujemy niechęci do tego człowieka z powodu jego udanego związku, ale przede wszystkim z powodu zazdrości, która nas pożera od środka. Tego człowieka (jego sukces) postrzegamy jako źródło i przyczynę naszego cierpienia. To buduje jeszcze więc frustracji, żalu, złości i innych emocji, które tylko wzmacniają uczucie zazdrości. Jeśli pozwolimy tym emocjom wzrastać, w skrajnym przypadku może to doprowadzić do obsesji na punkcie tej osoby i jej sukcesu.

Silna zazdrość często prowadzi do tego, że albo chcemy się aktywnie przyczynić do nieszczęścia i porażki tej osoby albo chociaż po cichu liczymy na to, że coś tam szlag trafi. Z zapartym tchem oczekujemy każdego sygnału, który dałby nadzieje na to, że coś tam się zawali.

To jest bardzo destrukcyjne podejście, ponieważ zobaczcie sami w jakim świetle trzeba siebie postawić, skoro za lepsze i bardziej prawdopodobne uznamy cudzą utratę sukcesu niż to, że sami mielibyśmy go osiągnąć.

Zazdrośnicy często też w przepływie emocji mówią „on jest taki i owaki, nie zasłużył na to, nie powinno się mu udać”. Często łączy się to z przekonaniem, że my sami lepiej byśmy się nadawali do tego, aby być w tym miejscu i okolicznościach, ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu, temu komuś wyszło, a nam nie.

No cóż, wszechświat kreuje nam rzeczywistość zgodnie z naszą otwartością, więc jeśli ktoś ma odpowiednią otwartość to przyjmie nawet to, do czego niekoniecznie się nadaje czy ma odpowiednie kompetencje. A to strasznie razi tych, co się nadają i mają kompetencje, ale brak im otwartości :)

Trzeba zadać sobie tylko jedno podstawowe pytanie – czy to czyjaś otwartość jest przyczyną naszego zamknięcia na to samo? W to możemy uwierzyć tylko wtedy, gdy zakładamy ograniczoność tego, co dobre w tym świecie. Wtedy można się nakręcać, że ktoś nam coś wyrywa i tracimy na cudzym sukcesie. To jednak nie ma niczego wspólnego ze świadomością Boskiego bogactwa i dostatku.

Zwróćcie tez uwagę na jedną rzecz – jeśli warunkujecie cudze sukcesy mówiąc, że ktoś nie powinien czegoś dostać, z powodów X i Y, to dokładnie takie same ograniczenia i uwarunkowania stawiacie samym sobie. Nie każde warunkowanie jest oczywiście tutaj złe, bo w niektórych przypadkach dla dobra ogółu rzeczywiście pewni ludzie nie powinni mieć określonych możliwości, ale warto zauważyć że w emocjach łatwo się tutaj zagalopować i zwyczajnie przesadzić ze stawianiem innym ograniczeń w naszej głowie.

Osobiście uważam, że np. nie trzeba sobie jakoś specjalnie zasłużyć na spektakularne sukcesy. Dopóki nie jest to kosztem cudzej krzywdy, to niech sobie wszyscy osiągają wiele za nic – a co mi to szkodzi? Ba, wręcz jako fan nie przemęczenia się w życiu, chętnie słucham historii ludzi, którym wyszło tak wiele przy tak niewielkim koszcie. To inspiruje i pokazuje, że skoro dla kogoś jest coś możliwe, to chociaż potencjalnie może być i dla mnie.

Dla niektórych problemem jest to, że ich własne, często CIĘŻKO WYSZARPANE sukcesy bledną w obliczu cudzych, łatwych, szybkich i spektakularnych osiągnięć. Tu mogę powiedzieć tylko jedno – życie to nie żaden pieprzony konkurs. Bóg nie rozdaje medali za szybsze i większe sukcesy. Jeśli sobie osiągniesz we własnym tempie swoje własne cele i marzenia, to i tak będziesz szczęśliwy, nawet jeśli inni zrobili 10 razy więcej i 10 razy szybciej. Także nie ma to żadnego znaczenia – absolutnie żadnego! Szczególnie, że to o jak idzie innym w żaden sposób nie wpływa na twoje własne intencje.

A, nie – przepraszam, jednak wpływa. W świecie w którym wszystkim by nie szło, panowałaby taka atmosfera niemocy i porażki, że potrzebowałbyś cudu, aby się przez to przebić. Polecam więc życzyć wszystkim wokół jak najwięcej sukcesów, ponieważ to buduje klimat spełnienia, zadowolenia czy bogactwa, który może się nam udzielić i wspierać nas w przekraczaniu własnych ograniczeń :)

Zazdrość ogólnie polecam traktować jako informacje o własnej niemocy i niespełnieniu – najlepiej skupić się w pełni na sobie i pracować z przyczynami tego, że ukłuło nas czyjeś powodzenie. To jest najszybsza droga do wyjścia z tych emocji, choć po drodze może nas czekać sporo pracy z samooceną i otwartością na wszystko co najlepsze.

Komentarze są zamknięte.