Na każdym kroku spotykam się z presjami, przymusami, przekonaniami że coś trzeba. Chyba każdy ma swój zestaw takich wewnętrznych nakazów i przymusów – część przyjętą od otoczenia, a cześć narzuconą sobie samodzielnie.
Bardzo popularny jest wzorzec według którego nie może być za dobrze w życiu, bo wtedy „to się rozleniwię, nic nie będę robić”.
A kto Wam każe robić cokolwiek? I po co jest to robienie – dla samego robienia, skoro i tak nie pozwalacie sobie na to, żeby było za dobrze? Jaki to ma w ogóle sens?
Negatywne motywacje działają tylko na krótszą metę – po dłuższym czasie ugruntowują właśnie takie bzdurne przekonania i mechanizmy działania.
W życiu, a już szczególnie w rozwoju duchowym potrzebne są pozytywne, szczere i niewymuszone motywacje. W przeciwnym razie w pewnym punkcie traficie na ścianę, którą trudno będzie przeskoczyć.
Na początku, szczególnie gdy sytuacja życiowa jest nieciekawa to są z reguły negatywne motywacje, ale to nie szkodzi. Na jakiś czas to będzie wystarczające. W pewnym momencie jednak warto coś z tym zrobić, gdy już większe pożary zostaną ugaszone.
Wracając do przymusów – realnie nic nie musicie robić.
Posiadacie wolną wolę, której nawet Bóg nie łamie. To jest Wasz dar, który pozwala Wam na całkowitą wolność. Możecie robić co chcecie ze swoim życiem, możecie też nic nie robić. Rzecz tylko w tym, że każde działanie lub jego brak prowadzi do określonych skutków, ale ponosić negatywne konsekwencje Waszych wyborów też nikt Wam nie zabroni.
Chodzi o to, że każde działanie, każda decyzja, każda motywacja powinna wynikać z tego, że Wy sami z własnej woli chcecie coś.
Jeśli macie lęk, że jak będziecie mieli za dobrze w życiu to np. przestaniecie pracować nad sobą, to po prostu odpuście sobie autopresje. Co będzie to będzie. Jeśli rzeczywiście mając fajny związek, kupę pieniędzy i super mieszkanie stracicie motywacje do dalszego pogłębiania relacji ze sobą z i Bogiem, to znaczy że po prostu jeszcze to nie jest Wasz czas. Widocznie pewne rzeczy muszą sobie dojrzeć w swoim czasie. I to jest w porządku. A presjami i odbieraniem sobie dobrobytu w żaden sposób byście tego nie osiągnęli, ponieważ takie działania rozwijają brak szacunku do siebie, a nie Boskie cechy urzeczywistnienia :) To Was prędzej zbliży do nerwicy niż do Boga.
Nie macie obowiązku się oświecać, Bóg się nie obrazi jeśli chcecie się rozwijać tylko do pewnego momentu. Nie da się wymusić wewnętrznej gotowości i dojrzałości do pewnych spraw. To musi przyjść naturalnie.
Dużo większa szansa na to, że się to stanie jest wtedy gdy stworzycie sobie przestrzeń wolną od presji, napięć i przymusów.
Nic na siłę. Jeśli chcecie się lenić, to bądźcie leniuszkami. Jeśli chcecie źle się odżywiać to droga wolna. Jeśli chcecie upierać się przy toksycznych relacjach to proszę bardzo. Prędzej czy później i tak przyjdzie zmęczenie i otrzeźwienie, a wtedy sami z siebie stwierdzicie że chcecie coś zmienić. I właśnie ta SZCZERA motywacja sprawi, że rzeczywiście to osiągnięcie.
Pewne rzeczy oczywiście trzeba zrobić trochę na siłę, żeby np. wyjść z jakichś silnych nawyków czy uzależnień. To jednak musi wynikać już ze szczerej intencji do zmiany.
Ta pełna wolność wyboru i robienia się co się chce ma tylko jeden haczyk. Czy się Wam to podoba czy nie – jesteście całkowicie odpowiedzialni za Wasze działania (lub ich brak), za wszelkie decyzje i intencje. Nie da się zrzucić tej odpowiedzialności na innych ludzi czy na Boga. Jeśli więc nie odpowiadają Wam skutki Waszych intencji, to zmieńcie je. Nie dlatego, że trzeba, ale dlatego że warto – dla siebie, dla swojego zdrowia, szczęścia i spełnienia :)
Komentarze są zamknięte.