Gdy w życiu dzieje się dużo, zbyt dużo jak na to do czego byliśmy przyzwyczajeni – łatwo poczuć się przytłoczonym. Nie każdy tak ma, ale jednak zdecydowana większość ludzi w naszym społeczeństwie opiera swoje życie na budowaniu stabilności. Chcemy stabilnych zarobków, własnego mieszkania, stałego związku…
Gdy tracimy to do czego się przyzwyczailiśmy, mamy tendencje do wpadania w panikę, szczególnie gdy dzieje się to w kilku dziedzinach życia naraz. W skrajnych przypadkach kończy się to nawet odebraniem sobie życia.
A kiedy wali się i pali wokół nas, to czy potrafimy nabrać na tyle dystansu, aby zatrzymać się na chwilę, wyciszyć i skupić na swoim wnętrzu? Nie jest to zdecydowanie łatwe, ale gdybyśmy to zrobili to może by się okazało, że to wcale nie dzieje się nic złego? Że może właśnie coś jest burzone tylko po to, aby zrobić miejsce na coś nowego, coś lepszego?
Im więcej się ma lęku przed życiem i negatywnych oczekiwań, tym gorzej się znosi takie niespodziewane, gwałtowne zmiany. A czasami właśnie tego typu zmiany są dokładnie tym, czego najbardziej potrzebujemy!
Gdy coś tracicie, najlepiej sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie „czy to na pewno było najlepsze co mogę mieć?” Czy ten związek był idealny? Czy ta praca jeszcze mnie rozwijała? Czy to mieszkanie naprawdę było aż tak super, że nie mogę wynająć lepszego?
Życie jest przygodą. Czasami nawet takie bardzo duże i niekoniecznie przyjemne zmiany, mogą nam pokazać coś nowego, zmienić naszą drogę w życiu, wyrwać z pewnej stagnacji i marazmu. Niektórzy mają bardzo negatywne intencje wobec siebie i kreują sobie bardzo brzydkie kopniaki w tyłek. Jednak i w takich wypadkach można coś wyciągnąć z tego i można np. wziąć się w końcu w garść, gdy wcześniej brakowało motywacji. Długofalowo to wszystko może się okazać nawet na swój sposób korzystne.
Wszystko co nas spotyka w życiu, pokazuje nam dobitnie jakie mamy intencje wobec siebie, na co jeszcze jesteśmy otwarci. To jest cenne i warto się z tego uczyć, wyciągać wnioski i działać w taki sposób, aby było już tylko lepiej i lepiej.
Bez pretensji i żalu do siebie, bez nakręcania się w poczuciu rozpaczy i skrzywdzenia. Podnieść się z ziemi i z dumnie uniesioną głową kroczyć ku lepszej przyszłości. Niezależnie od tego kim jesteście, jakie tragedie i nieszczęścia was dotknęły, możecie to zrobić. Dla niektórych będzie to dłuższa i boleśniejsza droga, niż dla innych. Wszystko zależy od tego jak bardzo oddaliliście się od Boskiego Centrum, od Miłości.
Pocieszę was tylko, że droga powrotna jest duuuużo łatwiejsza niż ta w przeciwnym kierunku. Oddalanie się od Boga to droga pod prąd, w stronę ciemności, gdzie niewiele widać i jest dużo bólu. A droga powrotna? Wystarczy się kierować w stronę jasnego, ciepłego i przyjemnego światła, gdzie bez waszego wysiłku poniosą was Boskie prądy, gdy tylko przestaniecie wkładać wysiłek w chodzenie pod prąd. To naprawdę żadna wielka filozofia, a wymaga jedynie czasu i cierpliwości :)
Komentarze są zamknięte.