Jestem dość świeżo po sesji regresingu, po której czuję się tak dobrze jak dawno nie się nie czułem, więc podzielę się co ciekawszymi wątkami, bo znalazło się kilka naprawdę świetnych rzeczy :)
Zauważyłem u siebie wzorzec „walki o prawdę”, który zresztą można było i w niektórych moich postach wychwycić :)
Zaczęło się od tego, że uwiadomiłem sobie jak to w różnych nieprzyjemnych sytuacjach z innymi ludźmi, wchodzę w rolę mediatora który za wszelką cenę próbuje doprowadzić do ukazania prawdy – dojścia do tego, kto za co odpowiada, co komu się wydaje, itd. Nie potrafiłem poczuć się komfortowo na myśl o tym, że ktoś może niesłusznie mnie o coś osądzać. Miałem poczucie, że tylko jako taki „wojownik sprawiedliwości” będę w stanie oczyścić swoje dobre imię i uzyskać spokój ducha :D
Jednym aspektem tej sytuacji było to, że w ogóle kreowałem sobie takie nieprzyjemne sytuacje, ponieważ czułem frustracje że moi rodzice nie chcieli uznać krzywd jakie mi wyrządzali, a ja jako dziecko nie potrafiłem się obronić i stanąć po swojej stronie. Miałem tak silną potrzebę uznania moich krzywd, że jako dorosły kreowałem sobie nieprzyjemne sytuacje z ludźmi tylko po to, aby mieć okazje do walki o uznanie tego, jaki jestem skrzywdzony :D
Jak już uświadomiłem sobie tą głupotkę, to poszedłem dalej za tym skąd w ogóle ta potrzeby walki o prawdę, bo ona była silna i czułem że była to starsza intencja, z poprzednich wcieleń.
Przypomniałem sobie jak walczyłem z duchowymi oszołomami i oszustami, w imię odpokutowania tego, że sam wcześniej byłem duchowym oszołomem i gadałem bzdury ludziom :P Taki duchowy inkwizytor się ze mnie zrobił :)
W pewnym momencie zalazłem za skórę większej grupie, która żeby bronić swoich poglądów, postanowiła wspólnymi siłami zdyskredytować mnie, a co za tym idzie – moje opinie na ich temat. Nikt tutaj nie chciał odpuścić, więc tak zaczęła się wielowcieleniowa zabawa w wzajemne kłamstwa i walkę o prawdę.
Z początku przywiązanie do misji walki o sprawiedliwość nie chciało puścić, bo jak się okazało – bazowało na dużym poczuciu żalu, że sam kiedyś uległem oszustom i przez wiele wcieleń wykonywałem durne praktyki duchowe, które mi tylko szkodziły.
No i tu przyszło kluczowe uświadomienie, że ta cała misja to była walka z wiatrakami. Bo te wszystkie drogi duchowe to jest wspólna kreacja wszystkich ich uczestników, a nie tylko samych ich twórców. Jest popyt, jest podaż. Nawet gdybym zlikwidował wszystkich oszustów duchowych, to ludzie by się i tak własną rękę oszukiwali :D Tak jak, ja się oszukiwałem wtedy kiedy miałem nieczyste intencje wobec siebie i wybierałem oszustów na swoich nauczycieli duchowych. Wybierałem dokładnie to, do czego bylem dostrojony i do czego dążyłem.
Nie ma sensu zbawiać świata na siłę, nie mam też prawa mówić nikomu jak się ma przejawiać i co sobą prezentować.
***
W dalszej części owej sesji regresingu pracowałem nad tym, czemu mam jeszcze jakieś negatywne oczekiwania wobec ludzi, czemu spodziewam się doświadczać niezbyt przyjemnych sytuacji.
Tu na pierwszy plan wyszły dosyć klasyczne sprawy, czyli reakcja najpierw mamy, a potem taty na wieść o ciąży. Byłem dzieckiem nieplanowanym, z wpadki, więc te reakcje nie należy do najlepszych :D
Jak mi zeszły grubsze emocje i przypomniałem sobie sam moment przyjść na świat, który tez kojarzył mi się bardzo źle zaczęło się przebijać do mnie coś nieoczekiwanego. To były uczucia mojej mamy do mnie, miłość mimo jej buntu i oporu przed przedwczesnym dzieckiem.
I wtedy dotarło do mnie coś co by mnie zwaliło z nóg, gdyby nie to już leżałem :D Otóż to nie było tak, jak ja to widziałem i czułem że przez większą cześć życia, że ja dostaje co najwyżej ochłapy dobrych rzeczy od ludzi, a tak po za tym to głównie niechęć, obojętność i inne mało miłosne rzeczy :)
Totalnie się rozkleiłem i poczułem ogromną ulgę, radość i uwolnienie.
Poczułem, że miłość i wszystkie inne, Boskie cudowności zawsze były we mnie, wokół mnie, w ludziach którzy mnie otaczali. To wszystko było, ale ja to negowałem, chciałem udawać że mnie to nie dotyczy, że dla mnie tego nie ma.
Dlaczego?
Nie uwierzycie :D
Otóż wymyśliłem sobie w swojej kochanej, pokręconej główce że jak wszyscy ludzie będą mnie odrzucać i będę taki biedny, skrzywdzony i osamotniony to Bóg się zlituje i weźmie mnie do siebie, przyjmie mnie.
Jakby co najmniej prowadził schronisko dla życiowych sierot.
A Bóg przecież przejawia się poprzez ludzi, poprzez żyjące istoty! Odrzucając ludzi, odrzucałem Boga, ale ja tego nie wiedziałem, ponieważ oddzieliłem w swojej głowie siebie od Boga. A skoro nie chciałem czuć się gorszy, to innych ludzi postawiłem na tym samym miejscu – uznałem że ani ja, ani inni ludzie na Boga nie zasługują.
Postawiłem grubą kreskę między Bogiem, a ludźmi. Uwierzyłem w iluzje rozdzielenia.
A jeśli nie chciałem widzieć Boga w ludziach, to zgadnijcie co mi pozostało? Co mogłem w nich widzieć?
Tylko to, co najgorsze.
Dla mnie to było ogromne brzemię, które niezwykle destrukcyjnie działało na wszelkie relacje z ludźmi. Doprowadziło mnie to do wielu samotnicznych, pustelniczych wręcz wcieleń. Jeśli spotkaliście w poprzednich wcieleniach zrzędliwego dziada, który narzekał na to na czym ten świat stoi, to jest szansa że spotkaliście mnie :D
Teraz czuję się naprawdę cudownie, perspektywa i spojrzenie na pewne sprawy wywaliło mi do góry nogami, ale to jest takie orzeźwiające i uskrzydlające. Cudownie jest uwalniać się od takich iluzji :)
Komentarze są zamknięte.