Dzisiaj będzie bardzo intymnie.

Strach bardzo często towarzyszył mi w moim życiu. Jako dziecko byłem bardzo lękliwy – bałem się odezwać wśród rówieśników, bałem się reakcji ojca-choleryka, bałem się wejść na drzewo, bałem się powiedzieć co czuję, bałem się tego co nowe i nieznane, bałem się wyników sprawdzianu w szkole, bałem się powiedzieć koleżance że mi się podoba, bałem się naprawdę wielu rzeczy.

Byłem wycofany, zamknięty i milczący. Zdusiłem w sobie swoje potrzeby, pragnienia i ambicje, aby tylko nie musieć zmierzyć się z nim – strachem.

Uciekałem od świata i ludzi, od siebie i swoich uczuć w świat fantazji, w czym bardzo mi pomagały liczne książki, a później gry komputerowe. Szukałem ulgi, ukojenia w tym znieczulaniu się. Liczyło się tylko to, aby na jak najdłużej oderwać się od tego przeszywającego, nieustannego i paraliżującego strachu.

Gdy dorastałem, tylko mi się pogarszało – byłem coraz bardziej oderwany od siebie, coraz bardziej stłumiony i sfrustrowany życiem. W okolicach gimnazjum moje lęki i poziom stłumienia były tak silne, że zacząłem mieć nocne duszności – wpadałem w panikę, że nie mogę złapać oddechu. Raz spanikowałem tak mocno, że rodzice zabrali mnie na pogotowie bo nie wiedzieli co robić.

Strach dosłownie mnie dusił.

Stresowałem się każdą pierdołą. Na każdym kroku oczekiwałem, że coś nie wyjdzie, że wszystko pójdzie źle, że znowu spotka mnie coś przykrego i nieprzyjemnego. Jedyne rozwiązania jakie znałem to ucieczka, kontrola i nieprzytomność.

Rezygnowałem z wszystkiego z czego mogłem rezygnować, a co wiązało się z brakiem kontroli, z niemożliwością przewidzenia co może mnie spotkać. Unikałem wszelkich spotkań towarzyskich, nie realizowałem żadnych zainteresowań – zamknąłem się w moim pokoju, w mojej pustelniczej jaskini i żyłem sam ze sobą. niby obok, a jednak daleko od całego świata.

Nie będę się rozpisywał na temat tego co było dalej, bo mógłbym tak długo pisać. Ważne jest to, że ponad 8 lat temu w moim życiu pojawiła się chęć, aby coś ze sobą zrobić i od razu też pojawił się rozwój duchowy w moim życiu.

Przez ten czas zmieniło się tak wiele, że przez większość czasu nie pamiętam nawet, że ten chłopak to byłem kiedyś ja. Co nieco oczywiście mi jeszcze zostało z tamtych czasów :)

Wiecie, przez ostatnie lata przyzwyczaiłem się w końcu do tego, że na co dzień nie czuję lęku i stresu. Boże, jakie to jest piękne i wspaniałe uczucie. Przestałem się obawiać nawet o moją przyszłość, co mnie zawsze tak mocno męczyło.

Rzeczywistość jednak tutaj nie jest taka piękna. To poczucie bezpieczeństwa (finansowego) zbudowałem sobie wokół wygodnej i stabilnej posadki.

Potrzebowałem tego. Potrzebowałem w końcu zaznać w swoim życiu stabilności, bezpieczeństwa i spokoju. Dostałem to i przyzwyczaiłem się do tego. To jednak kosztowało swoją cenę, ponieważ nie realizowałem swojego potencjału zawodowego, co z czasem pogłębiało frustracje i zmęczenie. A realizacja mojego prawdziwego potencjału jak się okazywało z czasem – wiążę się z wieloma wyzwaniami i przekroczeń wielu stref komfortu.

Długo to trwało, ale w końcu dojrzałem do tego, żeby zacząć żyć.

W końcu nie chce uciekać, rezygnować z tego czego pragnę, w końcu nie chce sobie odmawiać podjęcia ryzyka w życiu. Czy to dlatego, że przestałem się bać?

Nie, nadal się boję. I wiem że nigdy nie przestanę, jeśli nie zacznę po prostu żyć.

Zmieniła się jednak jedna rzecz. Już się nie boję mojego strachu. Już się nie boję bać.

Jestem zodiakalnym lwem i choć wiem, że to nie ma żadnego związku z niczym :D – poczułem się dziś jak lew.

Wraz z końcem miesiąca kończy mi się umowa w obecnej pracy, której nie zamierzam przedłużać. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują mi na to, że to słuszna i korzystna decyzja, więc po prostu to zrobię. Będę rozkręcał pracę na własny rachunek i spełnię swoje marzenie o własnej działalności.

Jeszcze nigdy świadomie, z pełną premedytacją nie pakowałem się tak bardzo na nieznane i pozbawione mojej kontroli rejony. Zazwyczaj to życie musiało mnie samo popchnąć do zmian.

I może mnie to wszystko nieco stresuje, ale na myśl o tym, że w końcu wybieram życie, że w końcu przestaje zamykać tą piękną duszę w małej, ciasnej klatce – czuję jak ogarnia mnie wzruszenie i szczęście.

Coraz wyraźniej widzę swój potencjał, widzę jak wiele wspaniałych i cudownych rzeczy mogę realizować. Już teraz mam tyle pomysłów, że co najmniej przez pierwsze tygodnie będę miał ręce pełne roboty :)

A strach? Wcale nie jest taki straszny…

Komentarze są zamknięte.