Nigdy nie przykładałem zbyt dużej wagi do Walentynek, ale jakoś się tak nie mogę powstrzymać żeby nie popisać o miłości :)

Bycie w związku, a rozwój duchowy – to jeden z wielu tematów, który obrósł w różne dziwne mity, więc przyjrzymy się części z nich :)

Jednym z większych uogólnień w rozwoju duchowym, co przedkłada się również na związki są kwestie związane z przywiązaniem. Ah, to przywiązanie – słowo klucz na dźwięk którego niektórym totalnie odwala. Ludzie z nerwicą oświeceniową w większości przypadków mają paniczny lęk przed wszystkim co wiążę się z przywiązaniem.

Związek przeraża wiele takich osób, bo to w końcu dla nich karuzela emocji, uczuć, seksu, wzajemnych zobowiązań i dziesiątek innych przywiązań. No przecież nie po to tyle lat pracują nad wolnością od ego i wszelkich uzależnień, żeby pakować się w związek.

No chyba, że tylko tymczasowo – po to, aby przerobić swoją karmę, a jak się wypali to rzucić to w cholerę i skupić się w pełni na Bogu :D Takich przypadków mamy chyba jeszcze więcej niż tych skrajnych, całkowicie uciekających przed związkami. Oczywiście żeby nie było wątpliwości – wiem, że są osoby które realnie nie potrzebują związku partnerskiego i to jest ok. One jednak z reguły nie mają potrzeby regularnie uświadamiać wszystkich wokół, że tak jest w nadziei na to, że ktoś w kto w końcu uwierzy :)

Wracając jednak do osób, które traktują związki etap przechodni w uzdrawianiu karmy – w życiu nie chciałbym się wiązać z kimś kto miałby do mnie taki stosunek.

Tak, wiązać – nie bójmy się tego słowa :)

Jesteśmy ludźmi, istotami które chcą kochać i być kochane – całymi sobą! Nie róbmy z miłości sterylnego zjawiska okraszonego duchowymi „mądrościami”!

Nie wyobrażam sobie, żebym miał mojej Ukochanej powtarzać na każdym kroku, żeby się do mnie nie przywiązywała bo zawsze nasze ścieżki mogą się rozejść albo że jak któreś z nas za bardzo się oddali od drugiego to zaraz będzie wymiana na inny model, bo przecież to wszystko jest tylko niezobowiązującym doświadczeniem :D

Lubię mojej partnerce mówić że mam ochotę spędzić z nią całe życie. Oboje wiemy że tak wcale nie musi być, ale to nie znaczy żeby od razu unikać wszelkich deklaracji czy przywiązań albo żeby o tym przypominać nawzajem przy każdej okazji.

Nie przejawiamy się jeszcze w sposób doskonały, więc nie dopasowujmy się do doskonałych norm na siłę, szczególnie że one jeszcze mogę być też mylnie bądź powierzchownie interpretowane (i tak najczęściej jest).

Ja sam w tym życiu miałem przeogromne braki w miłości, bliskości, seksie, praktycznie wszystkim co się wiąże ze związkami. Parcie więc miałem naprawdę duże na przyciągnięcie swojego ideału i łatwo sobie wyobrazić jak mocno się przyczepiłem do mojej partnerki, gdy w końcu ją poznałem.

Zajęło mi całe lata nim to mi się poukładało na tyle, aby normalnie funkcjonować w związku bez patologicznego i nadmiernego przywiązania, bez ciągłych lęków o to że mogę coś stracić czy zostać odrzucony.

Udało mi się przez to przejść m.in. dlatego, ponieważ pozwoliłem sobie tego doświadczyć. Pozwoliłem sobie na chorobliwe przywiązanie i uzależnienie emocjonalne. Gdybym z tym walczył – stawiałbym niewidzialne mury, które by stały do dziś, które by nie pozwoliły na budowanie naprawdę głębokiej bliskości.

Jeśli miłość jest nadrzędnym celem w związku to każda patologia, każde niezdrowe zachowanie prędzej czy później zostanie uzdrowione. Dlatego pozwalajmy sobie robić to co czujemy i jak czujemy w naszych związkach. Nie oceniajmy tego. Nie walczmy z tym. Dopóki podążamy drogą miłości, dopóty wszystko się będzie pięknie układać, we właściwy sposób i we właściwym czasie.

Dzięki temu, że pozwoliłem sobie na tak silne uzależnienie i przywiązanie – skonfrontowałem się z tym, zwyciężyłem i już się tego nie boję :)

Gdybym teraz stracił moją partnerkę, wiem że prędzej czy później bym się pozbierał, ale wiem też że coś by we mnie umarło i z początku bym był totalnym wrakiem. Nie boję się tego przyznać, nie boję się tego uzależnienia :)

Dla mnie to jest naturalne, że jako człowiek nieuzdrowiony do końca, posiadający jeszcze swoje rany i blizny – wpuszczając do swojego serca w całości, bez stawiania barier i tworząc tak bliską, tak cudowną relację – tworzę pewną podatność na zranienie. Pomijając zaufanie do partnerki i Boskiego prowadzenia, a także do siebie – wiem, że jest to ryzyko, które się opłaca, które chce podejmować, ponieważ nie ma nic tak cudownego jak kochanie pełnią siebie.

Ograniczanie przepływu miłości z powodu lęków przed odrzuceniem, niezagojonych ran czy strachu przed przywiązaniem jest robieniem sobie strasznej krzywdy. Miłość jest jak ogień, który płonie tym lepiej, im więcej ma tlenu. Nie duśmy więc naszej miłości, jeśli ma płonąć jasno, silnie i bez ograniczeń!

Chcemy być kochani, więc też kochajmy! Całym sobą, całym sercem – bez ograniczeń, bez barier i wyobrażeń o tym, czym związek jest, dokąd zmierza i co w nim chodzi. Po prostu otwórzmy serca na oścież i niech płynie :)

I teraz najważniejsze. Jeśli będziemy mieli odwagę otworzyć serce szerzej niż podpowiadają nam nasze lęki i ograniczenia to wtedy popłynie potężny strumień miłości, który właśnie pięknie oczyści i uzdrowi przyczyny tych problemów. To uzdrowienie nie zawsze jest łatwe i bezbolesne, ale niesamowicie skuteczne i gwarantuje, że po czasie sami przyznacie że było warto :)

Kochajcie mimo lęków i ograniczeń. Kochajcie ponad Wasze lęki i ograniczenia. Miłość sama w sobie Wam krzywdy nie zrobi w żaden sposób. Krzywdę robicie sobie sami, gdy walczycie z rzeczywistością. Nie bójcie się błędów, nie bójcie się namiętności i przywiązania. Nie bójcie się odrzucenia i utraty. Każda sekunda kochania pełną piersią jest warta wszelkiego ryzyka, a miłość jako nadrzędna wartość i tak wszystko będzie naprostowywać

Komentarze są zamknięte.