Moja samoocena i relacja z samym sobą były niegdyś, jakby to delikatnie powiedzieć… dramatycznie złe :D
8 lat temu gardziłem sobą. Czułem przytłaczającą niechęć, bezsilność i złość, ogromne pokłady żalu do siebie że jestem, jaki jestem. Czułem, ba byłem przekonany że nie zasługuje absolutnie na NIC dobrego, że świat, ludzie i Bóg mają mnie gdzieś. Przepełniała mnie frustracja i wściekłość na wszystkich ludzi, cały świat i siebie samego.
Wszedłem jednak całym sobą w proces uzdrawiania tego całego bałaganu. Uczyłem się doświadczać swoich emocji, konfrontować się z nimi. To był etap ogromnego bólu emocjonalnego, krzyku, tarzania się po podłodze i płaczu. To było trudne i bolesne, ale przynosiło ulgę – okazało się że cichutki, nieśmiały i zamknięty w sobie chłopiec potrafi być głośny :D Po całym życiu duszenia w sobie ogromu emocji, dałem im ujście i można powiedzieć, że bomby zostały zrzucone :) Trochę to trwało, aż stopniowo siedząc w dymiących zgliszczach odkrywałem w sobie coraz więcej naturalnego, Boskiego spokoju. Pojawiało się coraz więcej przebaczenia i odpuszczenia, uczyłem się akceptacji dla siebie i dla innych. Tak wiele moich pragnień, było jeszcze tak dalekich od realizacji, ale uczyłem się cierpliwości i zrozumienia, że wszystko jest właściwe na dany moment, że nie ma co się szarpać ze sobą, tylko trzeba robić swoje.
Czułem się ze sobą coraz lepiej. Warstwami odpadała złość, krytykanctwo, niechęć czy autodestrukcyjne zachowania. W ich miejsce pojawiała się akceptacja, a nawet nieśmiałe kroki ku polubieniu i pokochaniu siebie. To było takie miłe w końcu chociaż na krótkie momenty poczuć się dobrze ze sobą :) Jeszcze milej wspominam momenty, kiedy po raz pierwszy zaczynałem czuć że chcę i potrafię siebie wspierać zamiast wiecznie być z siebie niezadowolonym i na tym niezadowoleniu się motywować do katorżniczej pracy nad sobą.
Oczywiście cała ta droga nie była usłana różami. Nawroty negatywnych emocji czy myśli pojawiały się coraz rzadziej i coraz słabiej, ale były obecne przez cały czas. Wiele razy emocjonalnie „upadałem”, ale wiedziałem że leżenie mi nic nie da i nie ma najmniejszego sensu, więc też zawsze się podnosiłem i szedłem dalej, nieustannie prąc do przodu.
Przyznam, że dopiero od kilku miesięcy mam tak, że praktycznie nieustannie czuję się ze sobą dobrze, a sporą część czasu nawet świetnie. Ciężko mi jeszcze powiedzieć na ile będzie to stan trwały, ale po tym czego doświadczyłem wewnętrznie raczej ciężko byłoby mi wrócić na dłużej do jakichś większych, negatywnych emocji związanych ze stosunkiem do siebie. Jestem świadomy wielu swoich wad i ograniczeń ale po prostu już nie wiem dlaczego miałbym się źle czuć z ich powodu :)
Jakiś czas temu postanowiłem pójść za ciosem i porządnie sobie ugruntować i pogłębić kwestie mojej relacji z samym sobą, stąd też w najbliższym czasie planuje więcej wpisów w tych tematach i z pewnością podzielę się efektami zmian, jakie we mnie teraz zachodzą :)
Napiszę teraz spontanicznie co myślę o sobie, a czemu nie :)
Czuję, że jestem fajnym, kochanym i czułym partnerem. Doceniam siebie jako mężczyznę, doceniam moją mądrość i rozsądek. Bywam przesadnie podekscytowany rzeczami, które nie raz potrafią się nawet nie wydarzyć, ale nawet lubię to w sobie :) Mógłbym dużo pewniej i śmielej działać w materialnym świecie, czuję że mam do tego chęci i potencjał, ale nadal się hamuję z wieloma rzeczami. To jednak nie szkodzi – wszystko w swoim czasie :)
Mimo, że to namiastka tego co było kiedyś to nadal potrafię się zdenerwować z powodu jakiejś pierdoły, potrafię być nieco marudny i męczący :P Czasami lubię szukać dziury w całym, na siłę szukam problemów i ograniczeń – za to jednak zawsze dość szybko się ogarniam, a jeśli problemy nie są tylko wymysłem mojej głowy to zawsze też wynajduje jakieś rozwiązania. Doceniam to, że niezależnie od moich wywałek czy niefajnych zachowań potrafię się dość szybko ogarnąć. Potrafię przyznać się do błędów i przeprosić.
Nadal mam pewne potrzeby kontroli np. w związku. Jakaś część mnie chce tak samo jak i mój ojciec – być głową rodziny do której zawsze należy ostatnie zdanie. Pracuje nad tym :)
Potrafię się cieszyć moim życiem, małe rzeczy przynoszą mi dużo szczęścia :) Przez większość czasu czuję się przepełniony spokojem, akceptacją, poczuciem że wszystko jest właściwe. Nie mam potrzeby zmieniania świata. Wolę uczyć się jak płynąć z nurtem.
Bardzo długo użerałem się z budowaniem sobie samooceny na poczuciu, że jestem bardziej uduchowiony i mądry niż inni ludzie. Od jakiegoś czasu tego już we mnie nie ma, ale mogły zostać jakieś resztki. Mam lekkie obawy, że ludzie mogą mnie jeszcze odbierać przez pryzmat tego wszystkiego – szczególnie gdy piszę swoje duchowe wpisy.
Pewnie dlatego też postanowiłem odkryć się przed Wami. Pokazać się „nagi” i niczego nie ukrywać. Nie chcę się na nikogo kreować. Nie chcę żeby ktokolwiek postrzegał mnie jako kogoś lepszego niż jestem w rzeczywistości. Jestem „zwyczajnie wyjątkowym” człowiekiem jak każdy z Was :) Mam różne fajne talenty i zalety, ale mam też swoje problemy, wady, zaślepienia i ograniczenia. Nie zamierzam tego nigdy ukrywać. Nie zamierzam sobie budować reputacji wielkiego guru.
Całym sercem chciałbym, żebyście widzieli we mnie człowieka, takiego samego jak Wy sami. Chciałbym żebyście przyjmowali mnie takiego, jakim jestem. Chciałbym żebyście doceniali mnie i to co oferuje, również wtedy gdy okazuje swoje słabości :) Chciałbym być przez Was wspierany. Nie chcę już być „Zosią Samosią”, która polega tylko na sobie.
Wychodzę więc do Was nagi, odarty z kłamstw i iluzji i otwieram serce na to, abyście mogli być w moim życiu.
Potrzebuje Was :)
Niech się dzieje :)
Komentarze są zamknięte.