Dziś chciałbym zwrócić uwagę na niezwykle ważną rzecz dla wszystkich tych, którzy w rozwoju duchowym dążą do czegoś więcej niż rozwiązania kilku palących problemów.

Jeśli zależy nam na uzyskanie pełni Boskiej świadomości, urzeczywistnieniu totalnego szczęścia i spełnienia, staniu się jednością z Miłością, itd (jak zwał tak zwał, ostatecznie chodzi o to samo :D) prędzej czy później musimy się nauczyć całkowicie bezkompromisowego podejścia do siebie i swojej pracy nad sobą.

Każdy z nas ma takie tematy, które stosunkowo łatwo ruszyć – nawet jak boli i przeciąga się w czasie, to jednak coś tam idzie do przodu. Niestety są też tematy tabu dla naszych podświadomości, które na tyle silnie nas oddziałują że nawet świadomie nie widzimy, że jest tu jakiś problem.

To się tyczy szczególnie pewnych cech naszej osobowości, które nie są naszym boskim pierwiastkiem (a więc to tylko sztuczne ego), a którymi przesiąknęliśmy tak mocno, że nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, że moglibyśmy przejawiać się zupełnie inaczej.

Każdy z nas ma swoje „betonowe fundamenty”, których skruszenie oznacza niezłe wyzwanie. Największym problemem jest właśnie zauważenie i uświadomienie sobie sztuczności pewnych części tego z czym się utożsamiamy. Gdy to już się przebije do świadomości to już jest z górki.

Tylko właśnie jak to się ma przebić? Problem jest taki, że jak czegoś nie chcemy zobaczyć to nie zobaczymy, nawet jak ktoś przyjdzie i wprost powie „siema, widzę że masz taki i taki problem, który przejawia się tak i tak”. Nasze filtry zrobią wszystko żeby sobie wszystko wytłumaczyć po swojemu i zdyskredytować słowa tej osoby. „Pewnie jej wywala i coś projektuje na mnie” – prędzej pomyślimy niż przyznamy rację. Nie raz już pewnie spotkaliście ludzi, którzy na Was coś projektowali, więc czemu i w tej sytuacji nie miało by tak być? Naprawdę łatwo tak pomyśleć w takiej sytuacji.

Jest też bardzo dużo czynników wspierających nasze zakłamanie. Jednym z nich są społeczne wyobrażenia na temat choćby cech osób danej płci. „Faceci są mniej uczuciowi od kobiet” – powie mężczyzna, który tłumaczy sobie stłumienie swojej naturalnej wrażliwości. „To przez hormony” – wytłumaczy sobie swoje jazdy emocjonalne kobieta. I już można sobie wmówić, że coś jest naturalną częścią nas samych.

Nie jest to też żadną zasadą, bo zależy mocno od struktury podświadomości i ogólnie samej świadomości, ale odnoszę wrażenie, że wraz z wiekiem wzmacnia się beton tych struktur, które były całe życie ugruntowywane. Siłą rzeczy z każdym kolejnym wcieleniem nasza sztuczna osobowość rozpada się i tworzy na nowo w kolejnym życiu na podstawie doświadczeń i zawartości bagażu karmicznego. To później też robi różnicę czy budowaliśmy sobie pewne sztuczne wyobrażenia o sobie przez 20 czy 60 lat. W tym drugim przypadku są one mocniej ugruntowane, nie raz też wręcz celebrowane jak tzw „życiowe doświadczenie”. Wszystko się oczywiście da przekroczyć, ale trzeba tutaj dużo samoświadomości, uważności i elastyczności myślenia.

Najważniejsza jest jednak SZCZEROŚĆ. Szczerość z samym sobą.

Nie znam ani jednej osoby (łącznie ze sobą), która byłaby w stosunku do siebie w 100% szczera. Różnorakie filtry, obciążenia, braki w świadomości robią swoje. No ale to nic, bo tutaj nie tyle chodzi o urzeczywistnienie szczerości co o dążenie do szczerości.

Musi nam realnie zależeć na tym, aby tą szczerość ze sobą pogłębiać, rozwijać i pielęgnować. To jest podstawa wszystkich podstaw w rozwoju duchowym! Bez tego możemy realizować wszystko, tylko nie to co trzeba.

Szczerość nie znosi kompromisów, kombinacji i manipulacji. Szczerość się gryzie z urojeniami o swojej „zajebistości” czy lepszości od innych ludzi. Szczerość nienawidzi wymówek, usprawiedliwień, oszukiwania się że się nie da, robienia z siebie ofiary i wielce skrzywdzonej osoby. W prawdziwej szczerości nie da się ustawiać siebie i innych ludzi w jakieś tam urojone role i hierarchie.

Jeśli chcecie być szczerzy ze sobą, to musicie oddać wszystkie zabaweczki ego. Nie wszystko na raz, tak się nawet nie da. Musicie jednak czuć tą chęć i gotowość, aby bezkompromisowo, bez wymówek i kombinacji oddać się Bogu, oddać mu wszystko, absolutnie wszystko co stoi w sprzeczności z boskością.

Jeśli chcecie się dowartościowywać jakimiś głupotami, jeśli chcecie się trzymać tego co toksyczne i szkodliwe, jeśli chcecie coś udowadniać sobie i światu, itp. itd. to proszę bardzo. Bóg Was nie będzie powstrzymywał. Nie musicie się nawet przed sobą przyznawać do tego, co naprawdę robicie. Do tego też nikt Was nie zmusi.

Rzecz tylko w tym, że szczęśliwi nie będziecie. Choć nie wątpię w to, że niektórzy i w tej kwestii będą się oszukiwać :)

Ból oderwania od prawdziwej Miłości będzie wracał, tym silniej im silniej będziecie go tłumić. To może Was zachęcić do jeszcze większego kombinowania, ale to przyniesie tylko więcej cierpienia.

Ja sam byłem baaaardzo uparty w tym wszystkim i przetargałem siebie tak przez wiele wcieleń. Musiałem wielokrotnie sięgnąć dna, aby uświadomić sobie że niezależnie od tego jak bardzo nie kombinowałem i ilu sposobów nie wypróbowywałem (a było tego dużo), to wszystko kończyło się tylko narastającym cierpieniem.

To cierpienie to ból oderwania od siebie prawdziwego. A to oderwanie podtrzymywane jest przez brak szczerości.

Szczerość ze sobą jest jak spoiwo, które pozwala poskładać się do kupy i zaleczyć rany.

Dlatego nawołuje do jednego – róbcie sobie co chcecie ze sobą i swoim życiem, ale niech w tym wszystkim priorytetem będzie pogłębianie szczerości ze sobą. To jest gwarancja wejścia na właściwą ścieżkę (niezależnie od tego jak bardzo się pogubiliście), a Bóg będzie Was w tym wspierał :)