Jednym z ważniejszych tematów w pracy nad sobą, o którym będę często przypominał – jest kwestia proporcji między oczyszczaniem obciążeń, a pracą z pozytywami.
Nie wyobrażam sobie rozwoju bez tych dwóch elementów, warto jednak wiedzieć na czym jak bardzo się koncentrować.
Pamiętajmy przede wszystkim o fakcie, że nasze cele w rozwoju powinny być jednoznacznie pozytywne. A więc zjednoczenie z Bogiem, nieograniczone przejawianie siebie prawdziwego, poszerzanie świadomości, wolność od ograniczeń – to są pozytywne cele. Oczyszczanie obciążeń nie może być celem samym w sobie, ponieważ to jest tylko jedno z narzędzi zbliżających nas do Prawdy.
Tymczasem obserwuje mnóstwo osób tak zafiksowanych na oczyszczanie swoich podświadomości, że odnoszę wrażenie że one już nie dostrzegają niczego innego. Liczy się tylko wyłowienie z odmętów podświadomości kolejnego „syfku” i uzdrowienie go. Wynika to najczęściej z naiwnego przekonania, że jak będziemy tak intensywnie się oczyszczać to w końcu wyczyścimy wszystko i się oświecimy. A nasza podświadomość nie jest garnkiem po obiedzie, żeby ją skrobać aż do skutku :D
Tu dochodzi jeszcze taki problem, że nasz umysł potrafi być bardzo płodny i może nam takie emocje i wyobrażenia do odreagowania kreować w nieskończoność. W ten sposób NIGDY nie dojdziemy do końca obciążeń, to tak nie działa.
Fundamentem rozwoju jest poszerzanie świadomości i stopniowe dostrajanie się do coraz wyższych wibracji na wszystkich poziomach naszego jestestwa.
Na początku, gdy jesteśmy mocno obciążeni karmicznie – intensywne oczyszczanie podświadomości potrafi przynieść wspaniałe rezultaty (jeśli idzie jeszcze za tym ugruntowywanie pozytywów np. afirmacjami). Odpadają pewne blokady blokujące naszą świadomość, w wyniku czego ona się poszerza. Odpuszczamy destrukcyjne wzorce, które zaniżały nam wibracje, w wyniku czego je podwyższamy.
I to wszystko świetnie działa, ale tylko do pewnego etapu jeśli upieramy się przy takiej samej metodyce. A zdarza się to często, bo wiele osób stwierdza że skoro do tej pory przyniosło to takie rezultaty to musi być dobre i jedziemy dalej z tym koksem :) Efekty jednak coraz gorsze więc zwalamy to na karb oporów, więc jedziemy na dodatkowy regresing albo zamawiamy węzełki bo trzeba się przebić! Bywa też tak, że osoby takie są tak nakręcone w oczyszczaniu że one nie widzą, że w życiu im się praktycznie nic nie zmienia. One są na haju wiecznego uzdrawiania i są zbyt podekscytowane tym co udało się znowu odreagować, przeoddychać i zaraz mają kolejny i kolejny temat na tapecie. Po latach patrzą w tył i myślą sobie ” o ja cię, ale ja to karmy przerobiłem!” a w życiu nadal ta sama frustrująca praca i niesatysfakcjonujący związek.
No dobra, a jak to powinno wyglądać?
Przede wszystkim musimy być świadomi swoich celów. Jeśli ja chce się jednoczyć z Bogiem i przejawiać siebie coraz swobodniej, to przecież nie będę codziennie babrał się w obciążeniach, ponieważ kiedy miałbym czas na czucie, przejawianie i delektowanie się Bogiem oraz sobą? Jak mam otworzyć się na lekkość i przyjemność, jeśli nie pozwolę sobie na kilka tygodni totalnego luzu, przyjemności i lekkości zamiast orania swojej podświadomości?
Ważne jest to, żeby zajmować się obciążeniami tylko wtedy, kiedy jest to potrzebne. A według mnie potrzebne jest to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy uniemożliwia mi to przejawianie tego co dla mnie dobre i korzystne.
Im szerszą mamy świadomością, im wyższe wibracje przejawiamy – tym mniejsza jest potrzeba zajmowania się obciążeniami. Ba, nawet nie musimy ich wszystkich z osobna uzdrawiać, ponieważ ta słabsze z czasem będą wypierane przez wysokie wibracje, które będziemy w sobie ugruntowywać! I to działa duuuuużo mocniej niż jakakolwiek technika oczyszczająca. Boskie wibracje mają bowiem moc oczyszczania i uzdrawiania same z siebie. Wszędzie tam gdzie je wpuszczamy, następują samoistne procesy naprawcze.
Po sobie widzę jak wiele to daje. Kiedyś byłem mocno nakręcony na intensywne oczyszczanie podświadomości, dziś wygląda to zupełnie inaczej. Na przestrzeni lat coraz mniej czasu poświęcałem na analizowanie i odreagowywanie obciążeń, a coraz więcej na medytacje, kontemplacje i modlitwy – czysto przyjemne praktyki, które mnie dostrajały do coraz wyższych wibracji. Jak obserwuje ten proces to widzę że im mniej siedzę w podświadomości, a im więcej w nadświadomości (Wyższym Ja z Huny), tym szybciej, łatwiej i lżej przychodzą do mnie pozytywne zmiany w życiu.
To nie znaczy oczywiście że rezygnuje z pracy z podświadomością – po prostu pozwalam sobie na naturalne, niewymuszone zmiany priorytetów w mojej pracy nad sobą. Pamiętajmy o tym, że na każdym etapie praca nad sobą wygląda nieco inaczej, więc nie można się wiecznie trzymać tego samego :)