Wiele się mówi o tym, że aby doświadczyć duchowego uzdrowienia trzeba być do tego „gotowym” czy „otwartym”. Ale co to właściwie znaczy?

Niektórzy myślą, że sam fakt chcenia zmiany czy uzdrowienia jest wystarczający, a potem przychodzi rozczarowanie czy złość kiedy celu jednak nie udaje się osiągnąć.

To, że chcemy być zdrowi kiedy chorujemy, czy że chcemy uwolnić się od cierpienia kiedy czujemy ból, nie jest żadną sztuką. Chęć pozbycia się przyczyny bólu i cierpienia jest naturalnym odruchem i o ile nie mamy jakichś mocnych wzorców autodestrukcyjnych to zawsze będziemy to czuć.

Oczywiście że chcesz być zdrowy. Tu jednak o nie chodzi o to czy tego chcesz, ale czy jesteś gotowy zrobić WSZYSTKO, co jest konieczne do wyzdrowienia.

Nie osiągamy celów w życiu samym chciejstwem. Wyobrażacie sobie bogatego biznesmena, który miałby dobrze prosperującą firmą dzięki samej tylko chęci jej posiadania? Czy mógłby ją mieć chodząc tylko po świecie i mówiąc do wszystkich „chcę mieć super firmę, zrób coś pan, pomóż mi, ja naprawdę chcę mieć taką firmę, szczerze mi zależy!”.

I nic więcej w tym kierunku by nie robił, tylko denerwował się że czemu jeszcze tej firmy nie ma, bo on tak bardzo przecież chce. I czemu inni mają, a on nie może :)

Nawet gdyby zdarzył się cud i ktoś by powiedział „dobra, bierz pan moją firmę i ją prowadź” – to ten człowiek musiałby podjąć szereg działań, aby się przygotować do skutecznego prowadzenia przedsiębiorstwa. W przeciwnym razie zaraz by to stracił, a firma by upadła. Znowu samo chciejstwo by sprawy nie załatwiło.

Dokładnie tak samo jest z uzdrawianiem. Jeśli zmaterializowało się jakieś nieszczęście czy choroba w naszym życiu to się nie wzięło z powietrza. To jest efekt, że coś w nas było nie tak, jak powinno być.

Jeśli chcecie się pozbyć SKUTKÓW (chorób, negatywnych emocji, nieprzyjemnych zdarzeń) to musicie być gotowi do zmiany PRZYCZYN (negatywnych intencji wobec siebie, złych nastawień, podatności, itd.).

Duchowa praca to nie jest praca tylko z objawami, ale przede wszystkim z przyczynami.

Póki nie poddamy się duchowym zabiegom, medytacji, rozmowie z podświadomością czy innym metodom pracy nad sobą, często nie wiemy co dokładnie jest przyczyną naszego nieszczęścia.

Właściwe nastawienie do uzdrowienia to takie nastawienie, w który mówimy sobie „jeszcze nie wiem dlaczego czegoś doświadczam, ale niezależnie od tego by to nie było – skoro jest przyczyną mojego cierpienia to będę z tym pracować, aby to uwolnić”.

Duchowa praca wymaga gotowości do zmiany JAKICHKOLWIEK swoich wyobrażeń o sobie czy świecie. Jeśli się okazują bzdurą to je po prostu odpuszczamy, bez zbędnych sentymentów. Musimy być gotowi zmienić odczucia wobec siebie czy innych, zrezygnować z nawyków i wyrobić sobie nowe, zmienić nawet sposób w jaki doświadczamy siebie, co sprawia że czujemy się innym człowiekiem, niż ten z którym utożsamialiśmy się całe życie.

W rozwoju nie ma żadnych świętości, których się nie rusza. Najlepsza postawa to taka w której jesteśmy w razie potrzeby zmienić absolutnie każdy przejaw naszego istnienia i doświadczania.

Nie ma oczywiście nic złego w tym, że nie czujemy się gotowi do zmiany pewnych rzeczy – do wszystkiego przecież trzeba dojrzeć i wszystko jest naszą decyzją. Nie wszystko też musimy zmieniać na szczęście :)

Jeśli jednak odkryjemy co jest przyczyną naszych nieszczęść i chorób, to nadal też nie musimy nic z tym robić. Wtedy jednak trzeba pogodzić się z tym, że choroby i nieszczęścia magicznie nie znikną nawet jeśli bardzo, bardzo mocno tego chcemy :)

Osobiście wychodzę z założenia, że jeśli we mnie cokolwiek coś przynosi mi jakieś cierpienie czy ograniczenia to nie warto się tego trzymać, niezależnie od tego jakie korzyści mi to przynosi. Zakładam że zawsze musi istnieć zdrowa alternatywa, która mi zapewni najlepsze rozwiązania bez konieczności ponoszenia skutków ubocznych.

Jeśli ktoś np. choruje bo czuje że tylko wtedy ludzie zwracają na niego uwagę i się nim opiekują, to ja wiem że to można spokojnie zastąpić odpowiednią samooceną i stosunkiem do ludzi, aby mieć zdrowe, fajne zainteresowanie sobą bez żadnych chorób. I to będzie jakościowo dużo lepsze niż jakieś tam poświęcenia misjonarzy, bo można dostać prawdziwą miłość i bliskość, a nie cudze poświęcenie i misjonarstwo.

To jednak wymaga całego szeregu działań i zmian w swoim myśleniu o sobie. Ofiara i cierpiętnik musi odkryć swoją wartość, moc i cudowność.

I z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu wielu ludziom wydaje się to takie straszne i nieprzyjemne, aby czucie się nic nie wartym śmieciem zastąpić świadomością własnej Boskości. Żeby nienawiść i dosrywanie sobie zastąpić miłością, czułością i akceptacją. Żeby paraliżujące lęki przetransformować w niesamowicie głęboki spokój, ufność i świadomość bezpieczeństwa.

Właśnie przed tego typu zmianami najbardziej ludzie się bronią :)

Jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy jest ucieczka przed swoim wewnętrznym bólem. Unikanie bólu wydaje nam się bardzo naturalnym mechanizmem i o ile ma sens w relacji ze światem zewnętrznym, to już uciekanie przed własnym bólem prowadzi do niezbyt przyjemnych konsekwencji – odcinania się od siebie i tracenia kontaktu z tym, co jest przyczyną bólu. A nie mając tego kontaktu nie jesteśmy w stanie dokonać transformacji i tak się męczymy z sobą, ironicznie doświadczając jeszcze więcej bólu :)

Więcej bólu sprawia ucieczka przed własnym bólem niż po prostu pozwolenie sobie na doświadczanie go.

Człowieka, który nie boi się własnego bólu, nic nie zatrzyma na duchowej ścieżce!

Podsumowując – jeśli chcecie realnych zmian w swoim życiu to nie wystarczy sama chęć, a potrzebne jest podjęcie wszelkich koniecznych działań. Gotowość do działania z kolei bierze się z otwartości na zmiany wszystkiego co zmiany będzie wymagać (niezależnie od tego co by było) i gotowości do konfrontacji z naszym wewnętrznym bólem, mrokiem i wszystkim co nieprzyjemne, a co trzymamy w sobie.

Gwarantuję że w tych procesach nie ma nic strasznego i przytłaczającego dopóki sami tego nie demonizujemy i nie nakręcamy się w negatywnych emocjach.

Mówi się im dalej w rozwoju tym łatwiej i w dużej mierze wynika to z tego, że im bardziej się oswajamy z tym wszystkim, tym bardziej widzimy że konfrontacja nawet z ogromną traumą nie musi być straszna ani nawet nieprzyjemna. Dominować bowiem może uczucie UWOLNIENIA, a to już dość przyjemne i dające sporo ulgi odczucie :)