Nie bójcie się być wyraziści.

Doskonale wiem jak to jest być szarą myszką. Pamiętam gdy mój ojciec chodził na zebraniach w szkole do różnych nauczycieli, to część z nich miała spory problem z przypomnieniem sobie o jakiego Łukasza chodzi. Niektórzy sobie przypominali „a, to ten co cichutki co w ogóle się nie udziela i zawsze ucieka wzrokiem” :D

Namiętnie praktykowałem stawianie się jednością ze ścianą czyli bycie elementem tła, na który się nie zwraca uwagi. Wszyscy ścianę widzą, ale nikt nie robi z tego wielkiego halo – ona po prostu jest i tyle. I tak jak o ścianę się można oprzeć, tak ze mną tez można było wejść w proste, nieskomplikowane interakcje. Broń boże, nic bardziej złożonego i angażującego :)

Strasznie mnie stresowała każda sytuacja, gdzie uwaga większej ilości ludzi była skupiona konkretnie na mnie. Marzyłem tylko o tym, aby uciec i znów stać się „niewidzialny”.

Świetnie pamiętam jakie to rodziło frustracje – wszelkie okazje zgarniali mi sprzed nosa wszyscy ci, którzy nie bali się po nie sięgać. Obserwowałem jak ludzie wokół mnie tworzą związki, odnoszą sukcesy, angażują się w ciekawe zajęcia. Obserwowałem tą falę życia, która płynęła obok mnie, a ja bałem się w niej zanurzyć, bałem się że mnie pochłonie i utopi. Tkwiłem w zamknięciu i stagnacji, kiedy całe życie działo się tuż obok mnie.

Mając taką, a nie inną karmę i mając takie, a nie inne doświadczenia z domu rodzinnego – zrodziły się we mnie paniczne lęki przed ludźmi. Podświadomie oczekiwałem agresji (bardziej słownej niż fizycznej) ze strony ludzi, jeśli rzucę się w oczy niewłaściwym ludziom.

Dużych grup ludzi siłą rzeczy nie da się kontrolować, także im więcej ludzi na mnie patrzyło, tym bardziej się stresowałem. Stąd też była ogromna potrzeba stopienia się z tłem i unikanie wszelkich działań i aktywności ponad minimum niezbędne do przetrwania.

Przez te wszystkie lata pracy nad sobą te wszystkie kwestie diametralnie się pozmieniały. Puściły lęki liczne lęki, poczułem się naprawdę dobrze ze sobą, odblokowała mi się umiejętność płynnego wyrażania siebie wśród ludzi. Odkryłem nawet w pewnym momencie że ja KOCHAM występować przed ludźmi, opowiadać im coś, mówić do większych grup. Mój największy lęk okazał się być moją pasją.

Czułem jednak i nadal jeszcze czuję, że nie przejawiam swojego pełnego potencjału, że stać mnie na jeszcze więcej niż to co przejawiam. Poczułem na tyle silny rozdźwięk między tym wszystkim, że poprosiłem ostatnio partnerkę o zabieg wypalania węzłów no i w trakcie się oczywiście pokazało o co chodzi – ja nadal mam w sobie te lęki przed byciem zbyt wyrazistym.

No dobrze, a czym właściwie jest ta cała wyrazistość? No na pewno nie chodzi o to, żeby wpasować się w jakieś tam społeczne schematy przebojowego, wygadanego człowieka sukcesu, którego wszędzie pełno. Można być np. wyrazistym introwertykiem.

Myślę, że odpowiedź jest dość prosta – chodzi o to, aby po prostu być totalnie sobą zawsze i wszędzie, niezależnie od tego kto jest w pobliżu. Chodzi o to, żeby nie było wielkiego rozdźwięku między tym jacy jesteście sami, w domowym zaciszu, przy bliskich i zaufanych osobach, a jacy jesteście wśród obcych ludzi.

Myślę, że każdy człowiek nawet ten małomówny czy flegmatyczny będzie wyrazisty jeśli tylko będzie naturalny w tym jak się przejawia. Nasza prawdziwa natura jest sama w sobie wyrazista, zachęcająca i sprawiająca że inni mają ochotę być bliżej.

A dlaczego powinniśmy czuć w porządku będąc sobą wśród innych? Ponieważ przejawianie swojej prawdziwej, Boskiej natury to świętość i tak to powinno być przez nas traktowane. Przejawiając swoją prawdziwą naturę celebrujemy Boga, a więc jest to siłą rzeczy dobre, korzystne i godne pochwały.

To nieważne co inni sądzą na ten temat, to oni sami zbierają negatywne plony swojej nienawiści, nieakceptacji i agresji. To oni sobie zbierają zła karmę występując przeciw Bogu w Was.

Przejawiając swoją Boskość, jednocześnie wzmacniamy kontakt z Bogiem, otwieramy się na przepływ Boskich darów tak jak choćby bezpieczeństwo czy poczucie niewinności. Nie musimy się więc niczego obawiać, ponieważ w takich warunkach nic nam nie grozi.

Pozostaje więc pytanie – kto tu się powinien bać? Ten kto przejawia czy chociaż próbuje przejawiać Boską naturę, czy ten kto występuje przeciw Bogu w innych? (i siłą rzeczy też Bogu w sobie)

Zatapianie się w Bogu i swoim sercu to bycie bliżej siebie, to coraz większe bezpieczeństwo, niewinność i komfort. Te wszystkie złe sytuacje z przeszłości, które nas spotykały ze strony innych ludzi to był efekt właśnie ucieczki od siebie, od swojej prawdziwej natury. To były właśnie skutki odrzucenia Boga w sobie.

Przyjmujcie więc Boga w sobie, poznawajcie swoją prawdziwą naturę i pozwólcie sobie stawać się wyrazistymi dziećmi Bożymi, które emanują na każdym kroku naturalnością i spontanicznością swojego przejawiania.

Komentarze są zamknięte.