Dziecko siłą rzeczy w pierwszej kolejności związuje się z matką – to ona je nosi w swoim łonie przez 9 miesięcy, to ona dostarcza mu przez swoje ciało warunków do życia i rozwoju nim się urodzi. Ojciec już na tym etapie może sobie zakodować, że on jest tym drugorzędnym rodzicem, tym mniej potrzebnym dziecku do życia. Wielu ojców też wierzy że to wszystko to są typowo kobiece role, a jego jako mężczyzny rolą jest przede wszystkim zadbać o bytowanie rodziny.

Te podziały często są społecznie narzucane i wielu ojców ulegając im – dystansuje się w roli rodzica, pewne kwestie pozostawiając matce (co nie musi oznaczać od razu że nie interesują się czy nie zajmują w ogóle dzieckiem)

Na świat przychodzi syn. Dla ojca to jest szczególna próba, ponieważ od tego momentu nieustannie będzie konfrontowany ze swoim wewnętrznym dzieckiem – jego malutki syn będzie wybudzał tego często skrzywdzonego i zapomnianego chłopca w nim samym.

Jego syn będący w wielu przypadkach podobny fizycznie, emocjonalnie i psychicznie (z powodu przejętych wzorców i wyobrażeń na temat świata, które dzieci chłoną jak gąbki) stanie się dla niego silnym lustrem.

Dla ojca jest to trudne, ponieważ kiedy stawał się mężczyzną, społeczeństwo narzuciło mu że ma być twardy, silny i odporny psychicznie. A jako ojciec nowo narodzonego dziecka odczuwa jeszcze silniejszą presję, mimo że jest jeszcze trudniej – nowe wyzwania, nieprzespane noce, sfrustrowana żona, ciągły płacz, brak czasu na wszystko.

Jedni ojcowie biorą się w garść i starają się jakoś trzymać (często jednak tłumiąc siebie), inni uciekają do pracy po godzinach lub butelki. Jeszcze inni odreagowują u kochanki, a inni po prostu uciekają zostawiając wszystko za sobą.

Ci, którzy nie uciekli od rodziny uciekając w świat albo w alkohol mają przed sobą wiele wyzwań. Dorastający chłopiec pokazuje im kolejne etapy ich nieuzdrowionego dzieciństwa. Tu się odgrywają naprawdę bardzo różne rzeczy. Jedni ojcowie rekompensują sobie braki z dzieciństwa wciskając dziecku to co sami chcieli, nie patrząc czy ich syna w ogóle to interesuje. Inni starają się zyskać uwielbienie w oczach syna i próbują zastąpić mu Boga, pokazując mu na każdym kroku jaki tatuś jest wspaniały i doskonały.

Jeszcze inni, którzy mieli ojca kata – nie potrafią oprzeć się pokusie przeistoczenia się z roli ofiary do roli kata wobec bezbronnego dziecka. W końcu mogą bezkarnie wylać całą swoją frustrację i odegrać się za wszystkie krzywdy bez konsekwencji. Dziecko przecież mu nic nie zrobi, a jak dorośnie – wyżyje się najpewniej nie tyle na ojcu, co na własnych dzieciach.

Wielu ojców sobie nie radzi popadając w agresje, wycofanie, oziębłość czy inne nieprzyjemne wzorce, ponieważ społeczeństwo odebrało mężczyznom przestrzeń do słabości i płaczu. Kobieta może rozpłakać się publicznie z byle powodu i wszyscy wokół się o nią zatroszczą. A mężczyzna? O ile właśnie się nie dowiedział że umarła mu matka to zostanie napiętnowany, ośmieszony czy odrzucony na inny sposób. Zostanie podważona jego wartość jako mężczyzny.

Ojciec nie może sobie pozwolić na utratę wartości jako mężczyzny szczególnie przy swoim synu, dla którego przecież ma być wzorem męskości. To oznacza że wielu z nich nie pozwala sobie na okazanie słabości, na rozpłakanie się przy swoich dzieciach. A co jeśli te dzieci są lustrem dla jego największych traum z przeszłości i wyciągają z niego ogromne pokłady bólu?

Budzą się emocje, którym nie może dać ujść w naturalny i nieinwazyjny sposób. To jest jak tykająca bomba, która prędzej czy później wybucha – tak się rodzą tyrani, kaci i alkoholicy.

Wierzę, że wielu tzw. „złych” ojców naprawdę chciało jak najlepiej dla swoich dzieci. Nie można całkowicie zrzucić z nich odpowiedzialności za działania, które podejmowali lub których nie podjęli, a powinni. Myślę jednak że zasługują jednak na pewne rozgrzeszenie, ponieważ wielu z nich musiało stanąć przed wyzwaniami ponad siły nie mając odpowiedniej wiedzy i świadomości. Mając braki i traumy, które zawdzięczają swoim ojcom. Dostając raczej presje i oczekiwania od otoczenia niż realną pomoc i wsparcie. Nieraz będąc u boku żony, która sama sobie nie radziła albo przejawiała toksyczne zachowania, które dolewały tylko oliwy do ognia.

My, jako dzieci naszych ojców, sami sobie ich wybraliśmy. Wcieliliśmy się tak, aby nasze intencje jak najbardziej się dograły. Już w łonie matki intensywnie prowokowaliśmy oboje rodziców z poziomu podświadomości. Nasi ojcowie od samego początku musieli się mierzyć z tymi prowokacjami i nie mieli gdzie przed nimi uciec. Nie wrzucisz dziecka na tydzień do szafy, bo Cię wkurza. Musisz to wytrwale znosić, dzień w dzień.

Nie chodzi mi teraz o to, aby wybielać ojców i stawać ich na piedestale jak świętych męczenników. To były również ich decyzje i intencje, aby w tą rolę wejść i poradzić sobie w niej tak, a nie inaczej. Chodzi o to, aby nie iść w drugą skrajność i nie popadać w nienawiść do nich.

Zamiast nienawiści i obwiniania, wybierzmy empatię, zrozumienie, przebaczenie, współczucie (nie mylić ze współodczuwaniem albo litością). Przestańmy postrzegać naszych ojców w roli, której się stawiali lub my ich stawialiśmy – tyrana, wszechmogącego boga, zła wcielonego czy jakiekolwiek innej. Spójrzmy na niego bez uprzedzeń i zobaczmy twarz człowieka, takiego samego jak my sami. Nasi ojcowie również cierpieli, bywali zagubieni, nie wiedzieli jak sobie radzić. Oni również dźwigali ciężar swoich zranień.

Przez naprawdę wiele lat obwiniałem mojego ojca o to czego doświadczyłem w dzieciństwie i jak mnie to ukształtowało. Niby byłem dorosły, ale utknąłem na poziomie skrzywdzonego dziecka. Łatwo było obwiniać – w końcu on był dorosły, był ojcem, a ja byłem tylko dzieckiem.

Dopiero wzięcie odpowiedzialności za siebie, za to jak się przejawiam i na jakie doświadczenia byłem otwarty pozwoliło mi stać się mężczyzną. W idealnym społeczeństwie to ojciec zadbałby o odpowiednią przestrzeń dla rozwoju syna, aby naturalnie przeistoczył się z chłopca w mężczyznę, ale nie żyjemy w idealnym społeczeństwie. Często sami musimy i na szczęście możemy sobie to dać.

To się jednak nie wydarzy póki nie wyjdziemy z roli skrzywdzonego dziecka, dopóki się będziemy jej trzymać, właśnie tym mentalnie i emocjonalnie będziemy – dzieckiem.

Ktoś musi przerwać ten przeklęty krąg skrzywdzonych chłopców. Jeśli nie mieliście na tyle szczęścia i dobrych intencji, aby był to Wasz ojciec, dziadek lub ktokolwiek wcześniej z rodu – to Wy zapoczątkujcie tą zmianę. Jeśli doczekacie się syna – poprowadźcie go zupełnie inną drogą i dajcie mu miłość, wsparcie i wszystko to czego będzie potrzebować do stania się prawdziwym mężczyzną.

Wychodząc po za krąg wzajemnych krzywd i żalów, możemy uznać w swoim sercu wartość swoją, wartość swojego ojca, a także wartość naszych synów jeśli takowych mamy.

I to będzie pierwsza decyzja dojrzałego już mężczyzny, który chwilę wcześniej był tylko skrzywdzonym chłopcem.

Komentarze są zamknięte.