Ostatnio widziałem film na którym młody ptak, który niedawno opuścił gniazdo „poluje” na robaczka, otwierając przy nim dziób i naiwnie czekając aż ten sam mu wpadnie do gardła. W końcu dokładnie tak to działało całe jego życie, gdy był karmiony przez mamę – wystarczyło otworzyć dziobek, a reszta działa się sama :)
Oczywiście taki ptak w końcu załapie o co w tym wszystkim chodzi, ale to dlatego, że nie przyleci spanikowana mamusia, aby szybko nakarmić biednego synka. Naturalnie przychodzi po prostu etap samodzielności i nauki na własnych błędach.
Jeśli chodzi o nas, ludzi, to niestety nie wszyscy rodzice chcą przyjąć do wiadomości, że ich dzieci są już w wieku, w którym POWINNY odrywać się od rodziców, budując coraz większą samodzielność i niezależność w kolejnych to obszarach życia.
To, co nazywamy nadopiekuńczością powierzchownie kojarzy nam się znacznie mniej destrukcyjnie niż typowa przemoc i patologia. W praktyce jednak skutki takiego wychowania potrafią być równie opłakane.
Nadopiekuńczość to nic innego jak egoistyczne zagarnięcie dziecka i jego przestrzeni dla siebie, pozbawienie go prawa do jego własnego, naturalnego rozwoju i skrajne uzależnianie od własnej osoby. Taki rodzic deklaruje ogromną miłość i troskę, samemu pewnie w to wierząc, ale realnie chodzi raczej o zalepianie własnych dziur dzieckiem. Często jednym z głównych motywów jest traktowanie takiego dziecka specjalnie w taki sposób, jakby było niezdolne do samodzielnej egzystencji, aby kodować mu całkowitą zależność od rodzica i lęk przed życiem bez jego opieki. A to w gruncie rzeczy jest działanie w stylu: „wykastruję cię z twojej samodzielności i mocy, abyś mi nigdzie nie uciekł”. To trochę jakbyśmy ucięli mu nogi, żeby nigdzie nie odszedł, a główna różnica jest taka, że nic ucinamy niczego fizycznie, a raczej emocjonalnie i psychicznie (takie cięcia jest dużo łatwiej ukryć).
Nadopiekuńczym można być z różnych powodów i oczywiście nie zawsze jest to wyraz świadomej, złej woli. Oprócz parcia na bliską i nierozrywalną relację z dzieckiem, może też chodzić choćby o nerwicowe, pełne lęków spojrzenie na świat. Taki rodzic może żyć w świecie, który jest tak straszny i przytłaczający (z jego perspektywy), że naturalnym odruchem jest chronienie swoich dzieci przed tym całym złem. Niestety efekt jest taki, że kodujemy wtedy dzieciom swoją wypaczoną wizję świata, karmiąc je swoimi lękami i pozbawiając sił do mierzenia się ze zwykłą codziennością.
Niezależnie od naszych motywacji, musimy zrozumieć i zaakceptować kilka podstawowych rzeczy:
1. Dziecko jest całkowicie zależne i wpatrzone w rodzica tylko do pewnego momentu, później MUSI mieć prawo i przestrzeń do odrywania się i rozwijania swojej niezależności. Dojrzały rodzic bez problemu zaakceptuje, że stopniowo przestaje być centralnym punktem życia dziecka.
2. Relacja rodzica z dzieckiem musi ewoluować wraz z dorastaniem dziecka. Nie może być cały czas budowana na tych samych fundamentach i założeniach. Zupełnie inaczej przejawia się relacja z całkowicie zależnym niemowlakiem, dorastającym nastolatkiem czy wreszcie niezależnym dorosłym, który ma swoje życie. Nie trzymaj się kurczowo przemijających etapów, tylko pozwól temu naturalnie ewoluować.
3. Możesz bardzo kochać swoje dziecko, ale nie ochronisz go przed wszystkimi jego błędami czy całym złem tego świata. Dziecko (szczególnie im starsze) musi mieć przestrzeń do własnych decyzji, błędów, musi ponosić konsekwencje własnych działań i uczyć się odpowiedzialności za siebie i swoje wybory. Możesz wspierać, doradzać, inspirować i świecić dobrym przykładem, ale nie możesz sterować i wymuszać. Do pewnego wieku jesteś oczywiście rodzicem, masz autorytet, kontrolę i decyzyjność, ale to są narzędzia, które mają służyć dobru dziecka, a nie egoistycznym pobudkom kosztem dziecka.
Komentarze są zamknięte.