Normalnym i ludzkim odruchem jest to, że chcemy wspierać naszych bliskich, pomagając im, gdy doświadczają różnego rodzaju problemów i trudności. Niestety nie każdy z nas potrafi robić to w zdrowy i korzystny sposób. Dość łatwo jest „przedobrzyć” z pomaganiem, doprowadzając do tego, że rodzi się z tego więcej zamieszania niż realnych korzyści. Właśnie dlatego dziś poruszymy sobie kwestię „pomagania za bardzo”. :)
Temat jest dość szeroki, więc skupimy się na rzeczy najważniejszej, czyli typowych konsekwencjach braku zdrowych granic w pomaganiu:
1. Kastrowanie z mocy sprawczej.
Każdemu z nas może zdarzyć się epizod w ramach którego czujemy się kompletnie bezsilni, przerażeni czy przytłoczeni i potrzebujemy, żeby przez chwilę ktoś nas „poniósł”. To jest całkowicie w porządku, jeśli są to sytuacje wyjątkowe i uzasadnione. Jeśli jednak robi się z tego nawyk i standardowy schemat działania przy każdej większej trudności, to może i pomagamy drugiemu człowiekowi z jednym, drugim czy trzecim problemem (co przynosi jakąś korzyść), ale kosztem tego, że on utwierdza się w swojej niemocy i zależności od pomocy z zewnątrz. Przeginając z taką formą pomocy najzwyczajniej w świecie kreujemy sobie bezradne dziecko, które traci zarówno motywację (po co mierzyć się z trudnościami, skoro ty przyjdziesz i zajmiesz się problemem), jak i utwierdza się w przekonaniach o swojej słabości i beznadziei (jeśli traktujemy kogoś jak dziecko, to będzie czuć się jak dziecko). A skoro już jesteśmy przy dzieciach, to sam pomyśl – czy dziecko nauczyłoby się chodzić, gdybyś nie pozwolił mu się kilka razy przewrócić przy pierwszych próbach wykonywania kroków o własnych siłach? Jak ono ma wytworzyć wiarę we własne możliwości, jeśli nie ma nawet przestrzeni do tego, aby zmierzyć się z własnymi ograniczeniami, bo zaraz ktoś przybiega i już zajmuje się tematem?
Niezwykle ważną częścią wzrastania jest również możliwość pobycia i konfrontacji z własnymi słabościami i ograniczeniami. Czasami po prostu trzeba głęboko doświadczyć własnej bezsilności czy nawet wręcz zmęczyć się nią, aby zrodziła się wola sięgnięcia po własną moc i przekroczenia własnych barier. A do tego nie dojdzie, jeśli co chwilę będzie ktoś wokół nas skakał.
2. Betonowanie ograniczeń i negatywnych wzorców.
Pod to podpada to, co opisaliśmy sobie w poprzednim akapicie, ale nie tylko. Dodatkową kwestią jest jeszcze to, że nieraz próbujemy pomagać realizować ludziom ich potrzeby, które wcale nie są zdrowymi potrzebami. Oni z poziomu swoich obciążeń i ograniczeń domagają się określonego traktowania czy działań, bo w przeciwnym razie będą tak okropnie skrzywdzeni, cierpiący i nieszczęśliwi, więc my skaczemy wokół nich, byleby tylko do tego nie dopuścić. Wpadając w pułapkę niedopuszczenia za wszelką cenę do tego, aby tej drugiej osobie nie odpalił się destrukcyjny schemat, zaspokajamy jej nawet najgłupsze potrzeby, nie patrząc na to, jaką my i ona cenę za to płacimy. A to tylko wzmacnia negatywne wzorce tej osoby, ponieważ dajemy jej idealne warunki do tkwienia w tym.
Tutaj musimy zauważyć trudną prawdę, że jedyne w czym tak naprawdę pomagamy temu człowiekowi to w tym, aby się nigdy nie zmienił na lepsze. Czasami najlepsze co możemy zrobić dla siebie i tej osoby, to pozwolić jej na cierpienie związane z tym, że „wygodny” schemat zostaje zburzony, a ona musi ponieść odpowiedzialność za swoje wzorce funkcjonowania.
3. Niepotrzebne obciążanie siebie wynikające z nadmiernego dostrajania się.
Często, gdy chcemy pomagać za bardzo, szczególnie w bliskiej relacji, pojawia się taki problem, że dostrajamy się zbyt głęboko i zbyt często do emocji drugiego człowieka. Zwykła ludzka empatia z serca, zostaje zastąpiona szkodliwym współodczuwaniem, w ramach którego bierzemy na siebie cudzy ból. Może się nawet wydawać nam, że w ten sposób odciążamy drugiego człowieka, niosąc część ciężaru za niego, ale to tak nie działa. Emocje i cierpienie to nie worek ziemniaków, który można ponieść za kogoś. Dostrajanie się i współodczuwanie polega na tym, że po prostu wytwarzasz sobie swój własny ból na bazie cudzego (a więc go pomnażasz), a to nie zmniejsza ilości cierpienia u drugiej osoby. Ona może poczuć się odrobinę lepiej nie będąc w tym sama, ale ten sam efekt można osiągnąć zwykłym wsparciem bez tego całego obciążania siebie. Można też stworzyć iluzję przejęcia psychicznej odpowiedzialności i to też daje pewną ulgę, ale bardzo powierzchowną, ponieważ realnie ten człowiek i tak ma w sobie cały ten ból, ale tym razem zostaje on przysłonięty, co tylko komplikuje uzdrowienie źródła problemu.
Nie potrzebujesz odczuwać cudzego bólu, ani go aż tak dogłębnie rozumieć, aby być wspierającym i pomocnym. Mało tego – to czego ten człowiek potrzebuje, to wsparcia cudzej mocy, miłości, mądrości i innych pozytywnych cech, więc to właśnie do tego powinieneś się dostrajać, jeśli chcesz być realnie pomocny. Ty nie masz analizować i rozumieć cudzej beznadziei i tego jak bardzo coś kogoś boli, bo to w niczym nie pomaga. Dostrajając się do własnego serca i miłości, zyskujesz z kolei dostęp do genialnych inspiracji, pomysłów i rozwiązań, które popychają cię do adekwatnych i trafionych reakcji, które rzeczywiście mogą przynieść komuś ulgę. Może więc zamiast wspólnie analizować problem (co ci przyjdzie do głowy z poziomu nadmiernego dostrojenia do cudzych emocji), po prostu mocno przytulisz tą osobę, bo tak podpowie ci serce i okaże się, że to właśnie tego, a nie rozmowy ta osoba potrzebowała w danym momencie.
Tu jeszcze warto zwrócić uwagę na jedną, ważną rzecz. Długotrwałe, nadmierne dostrajanie się do cierpiącego człowieka sprawia, że dość naturalnie przychodzi zmęczenie, frustracja czy nawet złość na tą osobę. Zaczynasz więc mimowolnie ją obwiniać o swoje złe samopoczucie, które przecież nie wynika z jej cierpienia, ale z twojego ciągłego dostrajania się i przejmowania tym (no, ale tego już nie jesteśmy świadomi). A to często prowadzi do wywierania presji, aby ta osoba „ogarnęła się w końcu” i innych niezdrowych zachowań, które pogarszają sprawę.
4. Realizowanie niewłaściwych rozwiązań.
Jeśli pomagasz za bardzo, to siłą rzeczy jest za dużo ciebie w całej przestrzeni danego problemu. Przejmując zbyt wiele inicjatywy, rozwiązania są tworzone bardziej wokół ciebie – twoich preferencji, poglądów, wyobrażeń, oczekiwań, ograniczeń i wszelkich innych filtrów. Nawet jeśli dobrze znasz osobę, której pomagasz i starasz się rzeźbić rozwiązania pod nią – to i tak twoje własne filtry sprawiają, że nieświadomie przemycasz tam sporo siebie. A to co wypływa z ciebie, niekoniecznie będzie tym samym, co stworzyłaby i potrzebowała druga osoba. Każdy z nas potrzebuje przestrzeni do tworzenia swoich własnych pomysłów i rozwiązań. Bywa tak, że nawet rozwiązanie powierzchownie mniej atrakcyjne czy mniej sensowne będzie lepsze, jeśli będzie rozwiązaniem wypływającym z serca i potrzeb tej osoby (co uwzględnia również jej ograniczenia i realne możliwości). Co z tego, że twoje rozwiązanie jest potencjalnie lepsze, skoro realnie ono po prostu nie działa (bo jego realizacja np. przerasta tą osobę, albo ją unieszczęśliwia)?
Czasami chcąc jak najlepiej dla naszych bliskich, tylko im szkodzimy, wkładając ich w coś, co powierzchownie wygląda dobrze i sensownie, ale realnie po prostu nie działa. Tutaj potrzebujemy pokory i zauważenia, że to co z naszej perspektywy wydaje się być najlepszym, nie zawsze takie jest. Każdy z nas potrzebuje odkryć swoją własną drogę i to nie jest naszym zadaniem, aby komukolwiek (poza samym sobą) układać życie.
Komentarze są zamknięte.