To dobrze jesli nasze cele i marzenia są dla nas ważne. Co jednak gdy stają się zbyt ważne i zaczynają nam przesłaniać samych siebie?

Dużo się mówi w środowiskach rozwojowych (szczególnie rozwój osobisty) o dążeniu do celów, budzeniu w sobie olbrzyma, parciu na sukces, itp. itd. Zaniedbuje się jednak trochę kwestie wypośrodkowania i wyluzowania w tym wszystkim.

Gdy dopiero zaczynamy pracę nad sobą – mamy zazwyczaj w sobie duże pokłady różnych obciążeń – niezadowolenia, nieakceptacji, niechęci, itd. Zaczynając pracę nad tymi naszymi celami i marzeniami, mimo że pobudki często mamy dobre – przenosimy te wszystkie obciążenia ze sobą i stawiamy wszystko na wadliwych fundamentach.

Niektóre cele udaje się osiągać w ten sposób, ale wszystko jest okupione odpowiednią ceną, a rezultat niekoniecznie musi być trwały.

Ja wiem że te związki i pieniądze to by się chciało już, na teraz. Z tego powodu niektórzy rzucają się od razu na kreacje w tych tematach, inni zaś podziubią kilka miesięcy samoocenę i już im wystarczy.

Po latach obserwacji jak to funkcjonuje u mnie i u innych ludzi doszedłem do wniosku, że w perspektywie długoterminowej najbardziej opłaca się praca nad dopieszczaniem przede wszystkim ogólnikowych, uniwersalnych fundamentów – najlepiej skupiać się na urzeczywistnianiu wewnętrznych uczuć bogactwa i miłości, przejawianiu tego, zasługiwaniu na to, czuciu się z tym w porządku, itp. itd. a pieniądze, praca i związki przyjdą do Was naturalnie, jako następstwo zmian które będą zachodzić wewnątrz.

Nie ma nic złego w tym, żeby sobie pokreować rzeczy zewnętrzne, szczególnie jak przyciśnie sytuacja czy potrzeba, ale myślę że nie ma co się nad tym za bardzo skupiać. Rozwój duchowy polega na nauce płynięcia z nurtem, więc osobiście wolę uczyć się sprawnie pływać w tym nurcie i obserwować gdzie mnie poniesie niż skupiać się na kreacji konkretnych wysp, które miałbym odwiedzać po drodze :)

Ja na ten moment stwierdzam, że nie miałbym nic przeciwko ciekawszej pracy, lepiej płatnej i bardziej mi odpowiadającej pod różnymi względami. Mógłbym teraz kreować sobie inną pracę, ale kompletnie nie widzę w tym sensu. Dlaczego? Obserwuje siebie i zadaje sobie pytanie – czy inna praca sprawi że będę czuł się inaczej? Na pierwszy rzut oka może i tak, ale zgłębiając się jeszcze bardziej w temat… stwierdzam że sama zmiana miejsca pracy nie zmieni źródeł tego co mi kreuje obecne warunki życia.

To tak jak z leczeniem chorób – leczymy przede wszystkim objawy i to nam oczywiście pomaga, ale na dłuższa metę to nie zmienia tego co REALNIE jest istotne.

W tym wypadku wykreowanie sobie nowej pracy też by nie zmieniło tego, co jest dla mnie realnie ważne. Obserwując siebie doszedłem do wniosków, że potrzebuje wzmocnić w sobie i ugruntować poczucie zasługiwania na to najlepsze, że potrzebuje czuć się bardziej chciany przez ludzi i że potrzebuje jeszcze dalszego dopieszczania mojej relacji z samym sobą.

I to są dla mnie rzeczy już ważne, bardzo fajne fundamenty. Po 8 latach pracy nad sobą postawiłem już sporo takich fundamentów, ale sporo jeszcze przede mną. Nie widzę w tym problemu – każdy taki temat przynosi w końcu zauważalne i bardzo przyjemne zmiany na lepsze w moim życiu, a ja czuję że nie muszę marnować czasu na kreowanie sobie różnych rzeczy, bo wiem że wszystko ma swój właściwy czas.

No i tu wracamy do gonienia za naszymi celami. Wielu ludzi ma poważne luki w pewnych sferach siebie i to im znacznie utrudnia osiąganie konkretnych celów. I co zazwyczaj ludzie z tym robią? Ano albo się poddają albo wkładają znacznie więcej wysiłku w realizacje niż wskazuje na to szacunek do samego siebie :)

A można by przecież wypośrodkować – wkładać w realizację celu tyle wysiłku, aby wciąż siebie szanować – czyli tak, żeby się nie przeciążać, żeby mieć czas na odpoczynek i inne ważne sfery życia. A w międzyczasie pracować sobie nad tymi fundamentami czyli tym co jest REALNIE WAŻNE I CO ROBI PRAWDZIWĄ RÓŻNICĘ! Tylko to co zbudujemy w naszych wnętrzach będzie trwałe i solidne, a jeśli poświęcimy nawet lata życia na budowanie czegoś na zewnątrz – zawsze to może runąć jak zamek z piasku, niezależnie od tego jak solidne i trwałe by nam się to nie wydawało.

Firma w której robimy karierę może upaść po kryzysie, pianista ćwiczący całe życie grę na pianinie może sobie uszkodzić ręce, a świetnie zarabiający specjalista może zostać na lodzie po zmianie przepisów dotyczących jego zawodu. Tak naprawdę może się wszystko zmienić i nic nie trwa wiecznie.

A to co rozwiniecie w sobie zostaje z Wami na zawsze – te fundamenty będą Wam zawsze kreować cudowną rzeczywistość niezależnie od tego jak bardzo by się warunki na zewnątrz nie zmieniały. One przetrwają nawet Waszą śmierć i wykreują Wam cudowne kolejne życia :)

To jest inwestycja która się opłaca i to bardzo, ale wymaga ona cierpliwości, bardzo dużo cierpliwości.

Cierpliwość dla wielu ludzi jest strasznym problemem i ja wiem dlaczego – bo za dużo w tym wszystkim jest spiny! Za dużo niezadowolenia, za dużo „ja muszę”, za dużo koncentracji na brakach.

A Wy wszyscy – tak, wszyscy bez wyjątku – niezależnie od poziomu świadomości czy obciążeń karmicznych, macie JUŻ TERAZ w sobie tak wiele cudowności. Nic tylko czerpać całymi garściami! Jest tylko jeden haczyk – nie da się z tego korzystać, jeśli się ciągle narzeka, jeśli się buduje niezadowolenie czy warunkuje uczucie szczęścia. Sami sobie stawiacie bariery w doświadczaniu stanu Boskiego, radosnego spokoju.

Zatrzymajcie się na chwilę w tym Waszym szaleńczym pędzie za tym wszystkim o co się tak spinacie. Zatrzymajcie i skupcie na sobie, na swoich prawdziwych potrzebach. O siebie trzeba zadbać! Rozpieszczać siebie, pozwalać sobie na dużo relaksu i miłych chwil – nie za rok, nie za dwa, ale tu i teraz! Nie ma żadnej przyszłości, a ta którą sobie wyobrażacie może się w ogóle nie spełnić. Znowu coś nie wyjdzie, znowu się coś przedłuży, a Wy po raz kolejny odsuniecie w czasie moment kiedy można będzie w końcu odsapnąć i się zrelaksować.

I tak życie przecieka między palcami, tyle potencjalnie pięknych chwil mija bezpowrotnie, ponieważ walka o szczęście jest dla Was ważniejsza od bycia tu i teraz w szczęściu. To jest chore i nieludzkie wobec siebie. Na drobne przyjemności może sobie pozwolić praktycznie każdy.

Najpierw bądźmy szczęśliwi, czujmy się szczęśliwi i właśnie w tym stanie szczęścia budujmy naszą przyszłość. Właśnie w tym stanie sięgajmy po cele, działajmy – zauważycie że zupełnie inaczej funkcjonujecie, że wszystko przychodzi dużo łatwiej i lżej, a efekty są tak dobre jak nigdy nie były.